26 stycznia 2017

Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci - Anna Malinowska

Było ich dwieście tysięcy. Dwieście tysięcy „cennych rasowo” polskich dzieci, które zostały zrabowane przez Niemców podczas II wojny światowej. Niebieskookie, jasnowłose, o aryjskiej urodzie. W ich poszukiwaniu przeczesywano szpitale, sierocińce, rodziny zastępcze, nie wahano się też odbierać je rodzonym rodzicom. A następnie umieszczano je w domach prowadzonych przez fundację Lebensborn, powołaną do życia przez Heinricha Himmlera. Tu przechodziły proces przenarodowienia: nadawano im nową tożsamość, niemieckie nazwiska, nowe daty i miejsca urodzenia. Z głowy wybijano język polski – i zwrot „wybijano” należy traktować dosłownie. A potem rozpoczynały nowe życie: trafiały do niemieckich rodzin lub w przypadku starszych chłopców, których nikt nie zechciał, były uczone walki i stawały się mięsem armatnim na froncie. Dwieście tysięcy zgermanizowanych do szpiku kości polskich dzieci, pozbawionych korzeni, przeszłości, języka. Tylko trzydzieści tysięcy z tej grupy po wojnie powróciło do kraju.


Te trzydzieści tysięcy powróciło dzięki pracy, jaką wykonał Roman Hrabar – prawnik i pełnomocnik polskiego rządu do spraw rewindykacji polskich dzieci. Zaangażowany w sprawę, odszukiwał uprowadzonych, łączył rozdzielone rodziny, przywracał ludziom bliskich i wracał im tożsamość. Choć robił to wszystko w szczytnym celu, efekt jego działań nie zawsze był pozytywny. Choć zrobił wiele i choć szczegółowo poznamy jego losy – to nie on jest głównym bohaterem tej książki. 

Anna Malinowska, autorka Brunatnej kołysanki, głos oddaje „uprowadzonym”, którym Roman Hrabar pomógł wrócić do kraju. To oni grają tu pierwsze skrzypce. Opowiadają swoje historie – historie, które czasem zwyczajnie nie mieszczą się w głowie. Tak jak historia Basi-Bärbel, która w wieku dziesięciu lat dowiaduje się, że jest Polką i zostaje odebrana od kochającej ją niemieckiej rodziny. Po powrocie do kraju tuła się po krewnych, by w końcu wylądować w domu dziecka. Czy braci bliźniaków, którzy odnaleźli się już jako dorośli, ukształtowani ludzie, pełni nadziei, że nadrobią stracone lata. Tymczasem nie umieli się dogadać i rozstali się w niezgodzie. Albo Ryśka, który okazał się „pomyłką” i którego po kilku latach spędzonych razem dotychczasowa „matka” oddała do domu dziecka. Takich historii w tej książce jest jeszcze więcej.

To historie osób o złamanych życiorysach, niewinnych ofiarach, którym wojna namieszała w biografii, zostawiła na nich rany, których nie da się tak łatwo wyleczyć. Oderwanie od kochających osób wypaliło w sercach tych dzieci dziury. Pogmatwało ich losy. Niektórym nie udało się założyć szczęśliwych rodzin. Nie wytrwali w swoich związkach przez lata. Inni bali się w ogóle zaufać drugiemu człowiekowi. Niektórym z nich do końca życia nie udało się ustalić kim są, skąd pochodzą i kim byli ich rodzice.

Uproszczeniem byłoby powiedzieć, że ta książka porusza tylko temat uprowadzonych dzieci, ma ona znacznie szerszy kontekst, który dopełnia opowiadane historie. Jednak sama autorka pisze w epilogu, że Brunatna kołysanka powstała, ponieważ chciała się ona dowiedzieć, jak potoczyły się dalsze losy dzieci uprowadzonych podczas wojny, jak wyglądało ich dorosłe życie. Ale wybrzmiewa w niej jeszcze inne pytanie – czy słusznie odbierano dzieci powtórnie? Zwłaszcza, kiedy trafiały do kochających je rodzin. Na niektóre z nich w Polsce czekała tylko tułaczka po krewnych lub domy dziecka. Czy zawsze polska rodzina była lepsza od niemieckiej? – pyta autorka. Na te pytania już nie dostaniemy właściwej odpowiedzi.

Poruszająca lektura. 

2 komentarze:

  1. Uwielbiam tego typu lektury. Przeczytałam ich już dość sporo i sięgam chętnie po każdą następną, bo zawsze mocno poruszają moje serce. Dodatkowo bardzo lubię tematykę około wojenną, więc "brunatna kołyska" to moje must have.

    OdpowiedzUsuń