Było ich dwieście tysięcy. Dwieście
tysięcy „cennych rasowo” polskich dzieci, które zostały zrabowane przez Niemców
podczas II wojny światowej. Niebieskookie, jasnowłose, o aryjskiej urodzie. W
ich poszukiwaniu przeczesywano szpitale, sierocińce, rodziny zastępcze, nie
wahano się też odbierać je rodzonym rodzicom. A następnie umieszczano je w domach
prowadzonych przez fundację Lebensborn, powołaną do życia przez Heinricha
Himmlera. Tu przechodziły proces przenarodowienia: nadawano im nową tożsamość,
niemieckie nazwiska, nowe daty i miejsca urodzenia. Z głowy wybijano język
polski – i zwrot „wybijano” należy traktować dosłownie. A potem rozpoczynały
nowe życie: trafiały do niemieckich rodzin lub w przypadku starszych chłopców,
których nikt nie zechciał, były uczone walki i stawały się mięsem armatnim na
froncie. Dwieście tysięcy zgermanizowanych do szpiku kości polskich dzieci,
pozbawionych korzeni, przeszłości, języka. Tylko trzydzieści tysięcy z tej
grupy po wojnie powróciło do kraju.
Te trzydzieści tysięcy powróciło
dzięki pracy, jaką wykonał Roman Hrabar – prawnik i pełnomocnik polskiego rządu
do spraw rewindykacji polskich dzieci. Zaangażowany w sprawę, odszukiwał
uprowadzonych, łączył rozdzielone rodziny, przywracał ludziom bliskich i wracał
im tożsamość. Choć robił to wszystko w szczytnym celu, efekt jego działań nie
zawsze był pozytywny. Choć zrobił wiele i choć szczegółowo poznamy jego losy –
to nie on jest głównym bohaterem tej książki.
Anna Malinowska, autorka Brunatnej kołysanki, głos oddaje „uprowadzonym”,
którym Roman Hrabar pomógł wrócić do kraju. To oni grają tu pierwsze skrzypce.
Opowiadają swoje historie – historie, które czasem zwyczajnie nie mieszczą się
w głowie. Tak jak historia Basi-Bärbel, która w wieku dziesięciu lat dowiaduje
się, że jest Polką i zostaje odebrana od kochającej ją niemieckiej rodziny. Po
powrocie do kraju tuła się po krewnych, by w końcu wylądować w domu dziecka. Czy
braci bliźniaków, którzy odnaleźli się już jako dorośli, ukształtowani ludzie,
pełni nadziei, że nadrobią stracone lata. Tymczasem nie umieli się dogadać i
rozstali się w niezgodzie. Albo Ryśka, który okazał się „pomyłką” i którego po
kilku latach spędzonych razem dotychczasowa „matka” oddała do domu dziecka. Takich
historii w tej książce jest jeszcze więcej.
To historie osób o złamanych życiorysach,
niewinnych ofiarach, którym wojna namieszała w biografii, zostawiła na nich
rany, których nie da się tak łatwo wyleczyć. Oderwanie od kochających osób wypaliło w sercach tych dzieci dziury.
Pogmatwało ich losy. Niektórym nie udało się założyć szczęśliwych rodzin. Nie
wytrwali w swoich związkach przez lata. Inni bali się w ogóle zaufać drugiemu
człowiekowi. Niektórym z nich do końca życia nie udało się ustalić kim są,
skąd pochodzą i kim byli ich rodzice.
Uproszczeniem byłoby powiedzieć,
że ta książka porusza tylko temat uprowadzonych dzieci, ma ona znacznie szerszy
kontekst, który dopełnia opowiadane historie. Jednak sama autorka pisze w
epilogu, że Brunatna kołysanka powstała,
ponieważ chciała się ona dowiedzieć, jak potoczyły się dalsze losy dzieci
uprowadzonych podczas wojny, jak wyglądało ich dorosłe życie. Ale wybrzmiewa w niej jeszcze inne pytanie – czy słusznie
odbierano dzieci powtórnie? Zwłaszcza, kiedy trafiały do kochających je rodzin.
Na niektóre z nich w Polsce czekała tylko tułaczka po krewnych lub domy
dziecka. Czy zawsze polska rodzina była lepsza od niemieckiej? – pyta autorka.
Na te pytania już nie dostaniemy właściwej odpowiedzi.
Poruszająca lektura.
Uwielbiam tego typu lektury. Przeczytałam ich już dość sporo i sięgam chętnie po każdą następną, bo zawsze mocno poruszają moje serce. Dodatkowo bardzo lubię tematykę około wojenną, więc "brunatna kołyska" to moje must have.
OdpowiedzUsuńMyślę, że na pewno Ci się spodoba :)
Usuń