Zacznę od tego, że tytuł nowego
zbioru reportaży Justyny Kopińskiej i data jego premiery (8 marca) wprowadzają
trochę w błąd. Ogólnie świetny chwyt marketingowy, ale na dzień dobry zalicza
się delikatne rozczarowanie, bo
zawartość książki jest jednak nieco inna. To co prawda drobiazg, ale wiadomo
jak jest – oczekiwania sobie, a książka sobie i już odbieramy ją trochę inaczej.
Po co tak na początku strzelać sobie w stopę?
Nic to – niezależnie od tytułu,
Kopińska i tak broni się tekstami, a samo jej nazwisko na okładce przyciąga wystarczająco
uwagę; kto przeczytał choć jedną jej książkę, sięgnie po kolejną. Sukces zatem
nie w tytule, a w dobrej marce, którą sobie wyrobiła. Zasłużenie zresztą.