27 stycznia 2018

Sezon maczet - Jean Hatzfeld

Sezon maczet to druga część trylogii Jeana Hatzfelda poświęcona ludobójstwu w Rwandzie. W pierwszej – Nagość życia – autor rozmawiał z tymi, którzy ocaleli, z kilkoma Tutsi, którzy odważyli się mówić o swoich przeżyciach. Po latach milczenia opowiadają o wydarzeniach w Rwandzie z perspektywy ofiary. W Sezonie maczet do głosu reporter dopuszcza tych, którzy byli sprawcami rzezi. Mówić decyduje się dziesięciu mężczyzn odsiadujących karę w więzieniu.


Decyzja o tym, by podjąć dyskusję z zabójcami nie zrodziła się u autora nagle. Wpłynęły na nią pytania od czytelników – poruszeni opowieściami ocalałych, pragnęli dowiedzieć się, co działo się w głowach tych, którzy ruszyli z maczetami na swych sąsiadów, przyjaciół, ludzi, z którymi współegzystowali na co dzień. Autor podjął się przeprowadzenia tych rozmów, choć od początku pomysł ten budził w nim wiele wątpliwości i sceptycyzmu, a sami sprawcy rzezi – odrazę. Zadał im wiele pytań, w tym o to, co czuli, kiedy zabili pierwszy raz, o metody zabijania, o organizację rzezi, o to jak funkcjonowali na co dzień, mając krew na rękach, o to, czy żałują i czy zasługują na przebaczenie. Odpowiedzi tych mężczyzn, delikatnie mówiąc, zdumiewają.

24 stycznia 2018

4 lata minęły...

Czwarty rok blogowania okazał się rokiem dotychczas najtrudniejszym. Na tyle trudnym, że były momenty, kiedy zastanawiałam się, czy dalsze prowadzenie bloga ma jeszcze jakiś sens. Wciąż, w porównaniu z latami poprzednimi, udało mi się utrzymać dobre tempo czytania, jednak częstotliwość pisania zdecydowanie siadła. Dwa wpisy w miesiącu to trochę za mało i sama miałam poczucie, że nie o to mi chodziło, kiedy startowałam z tym projektem. Jeden tekst na tydzień wydaje się być optymalny, ale nawet i na to nie starczało mi czasu. W związku z tym, że przestawałam już wyrabiać na zakrętach i sama wpędzałam się we frustrację, całkiem poważnie zaczęłam się zastanawiać nad tym, z której pozazawodowej aktywności zrezygnować i każdej było mi żal.


Bądźmy ze sobą szczerzy – to właśnie pisanie i cała reszta „zabaw” okołoblogowych pożera najwięcej czasu. Co tu dużo mówić – to nie jest tak, że siadam, pstryk i tekst sam w dwadzieścia minut wyskakuje mi spod palców. Nie. Czasem zżera mi to dwie lub trzy godziny nim coś sensownego powstanie, czasem w ogóle już po kilku linijkach rezygnuję z pisania, a czasem wracam do tekstu po kilku dniach i rodzę go w mniejszych lub większych bólach. Bywa też tak, że idzie mi świetnie, ale w 2017 roku była to jednak rzadkość.

17 stycznia 2018

Zapisane w kościach - Simon Beckett

Historia ludzkiego życia zapisana jest w kościach – noszą one ślady wszystkich doznanych ran i urazów, zaniedbań, do których doprowadziliśmy. David Hunter, antropolog sądowy, na podstawie tylko kości potrafi ustalić czyjąś przyczynę śmierci – nawet jeśli do czynienia ma z niemal doszczętnie spopielonym szkieletem.


Niezidentyfikowane zwłoki porzucone w starej chacie, odcięta od świata wyspa, z której wydostanie się utrudnia szalejący sztorm, seria podejrzanych pożarów, kolejne ofiary i zamknięta społeczność, której skrywane sekrety stopniowo wychodzą na jaw. Zapisane w kościach, to udana kontynuacja Chemii śmierci, którą Simon Beckett zdecydowanie przekonał mnie do siebie i utwierdził w przekonaniu, że czasem warto wyjść spoza skandynawskiego kręgu. Autor serii o Davidzie Hunterze równie dobrze radzi sobie z tworzeniem mrocznego i niepokojącego klimatu, jak jego skandynawscy koledzy. I tym właśnie kupuje mnie najbardziej. Tym razem rzuca wykreowanego przez siebie bohatera na bliżej nieznaną, tajemniczą wyspę, której izolację pogłębiają niesprzyjające warunki pogodowe.  Szybko zapadający mrok, siąpiący deszcz, chłód, nieprzystępna okolica i dzika przyroda - już to buduje wystarczająco niepokojącą atmosferę. Jeśli dodamy do tego mieszkańców wyspy, którzy nie budzą specjalnej sympatii i z jawną niechęcią odnoszą się do obcych, robi się naprawdę mało sympatycznie. Wrażenie to znów potęguje świadomość, że niektórzy z owych mieszkańców ukrywają znacznie więcej, niż można byłoby przypuszczać.

13 stycznia 2018

Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy - Jean Hatzfeld

W roku 1994, od godziny jedenastej w poniedziałek 11 kwietnia, do czternastej w sobotę 14 maja, z pięćdziesięciu dziewięciu tysięcy, około pięćdziesięciu tysięcy miejscowych Tutsi zginęło od maczet na wzgórzach powiatu Nyamata w Rwandzie z rąk bojówkarzy „interhamwe” i sąsiadów Hutu, którzy zabijali codziennie od godziny dziewiątej trzydzieści do godziny szesnastej. Oto punkt wyjścia tej książki.  


Trzy lata po tych wydarzeniach Jean Hatzfeld wraca do Rwandy, by wysłuchać historii tych, którym udało się przetrwać, bo ze wszystkich świadectw płynących z tego kraju, ich głos jest najmniej słyszalny, najmniej poświęca mu się miejsca w relacjach dziennikarskich. Na Nagość życia składa się trzynaście opowieści tych, którzy odważyli się przemówić. To zaledwie garstka, ale już te historie mówią wiele o tym, co wydarzyło się w tym kraju.

7 stycznia 2018

Chemia śmierci - Simon Beckett

Po stanie rozkładu ciała, po larwach, które się w nim zalęgły, po kościach i znalezionych na nich śladach, doktor David Hunter jest w stanie określić przybliżony czas zgonu. Po wielu innych czynnikach, które potrafi interpretować, jest w stanie bezimiennej ofierze przywrócić tożsamość. Dzięki swojej niebywałej wiedzy i intuicji jest w stanie pomóc bezradnej policji ruszyć do przodu tkwiące w miejscu śledztwo. Może, potrafi, ale nie chce. Po osobistej tragedii David Hunter, dawniej wybitny antropolog sądowy, szuka ukojenia w małym, angielskim miasteczku. Wszystko się zmienia, kiedy w dotychczas spokojnym Manham, dwóch chłopców znajduje makabrycznie okaleczone ludzkie zwłoki. Kiedy staje się jasne, że morderca poluje na kobiety, ofiar przybywa, a atmosfera strachu w miasteczku przekracza niebezpieczne granice, David Hunter wraca do gry.


Często opisy na okładkach mijają się z tym, co faktycznie zawiera książka. Podkręcone, by zachęcić czytelnika, zwodzą na manowce, a z pozoru „gorąca” lektura okazuje się mdłą papką, którą ledwo można strawić. Ale nie w przypadku Simona Becketta i jego Chemii śmierci. Faktycznie – już pierwsza strona intryguje, kolejne skutecznie podnoszą ciśnienie, potem przepada się na kilkanaście ładnych godzin, bo od książki naprawdę ciężko się oderwać. Kiedy przez książkę zaliczam kilka spóźnień, bo się zaczytałam – to znaczy, że coś jest na rzeczy.