Nowe wyzwania, prestiżowe projekty,
uwspółcześniona adaptacja dramatu Szekspira. Wszystko fajnie, tylko mi
osobiście marzy się, by Nesbo powrócił do tego, co naprawdę „żarło”, czyli do
starego, dobrego Harry’ego Hole. Seria, którą zdobył sobie popularność i rzesze
fanów, leży i kwiczy, a nowe projekty wcale – że tak powiem – dupy nie urywają.
Nie ma co ściemniać, nie podobał
mi się Macbeth. Zresztą mogę mieć
pretensje tylko do siebie, sama wpuściłam się w maliny. Zadziałał utarty skrót
myślowy: jest Nesbo, jest kryminał. A tym razem – no, sorry – nie bardzo. Nie doczytałam,
nie zorientowałam się, wyposzczona rzuciłam się na nową książkę, zupełnie nie
wiedząc, na co się porywam. A porwałam się na coś, co właściwie udaje kryminał –
bo co to za zabawa, kiedy od początku do końca wie się, co właściwie się wydarzy.
I wcale nie trzeba być tu alfą i omegą w dziedzinie literatury, wystarczy
ogólna wiedza. I koniec zabawy.