Luty przyniósł czytelniczy kryzys
– jedną książkę ledwo wymordowałam, drugą rzuciłam w kąt po zaledwie kilku
stronach, z tych faktycznie przeczytanych – poza Missoulą
– żadna nie porwała mnie na tyle, by coś o niej napisać. Odliczałam zatem dni
do premiery Granice marzeń. O państwach
nieuznawanych Tomasza Grzywaczewskiego, bo na tę książkę już od dawna
ostrzyłam sobie zęby. Po kilku stronach już wiedziałam, że oto w końcu lektura
na miarę potrzeb!
Książka ta jest owocem moich podróży po postsowieckich państwach
nieuznawanych, które odbyłem w latach 2015-2016. A zatem kolejno Donbas,
Naddniestrze, Abchazja, Górski Karabach i Osetia Południowa, na wjazd do której
autor ostatecznie nie uzyskał zgody. Republiki widma, państwa nieuznawane,
maleńkie twory na mapie świata, w których mimo upływu czasu wciąż się kotłuje i
w których maleńka iskra wystarczy, by wzniecić kolejny konflikt. Politycznie
sterowane, niewydolne gospodarczo, rozkradane przez rządzących i skorumpowane –
niby-państwa, których mieszkańcy marzą o tym, by żyć normalnie.