25 lutego 2018

Granice marzeń. O państwach nieuznawanych - Tomasz Grzywaczewski

Luty przyniósł czytelniczy kryzys – jedną książkę ledwo wymordowałam, drugą rzuciłam w kąt po zaledwie kilku stronach, z tych faktycznie przeczytanych – poza Missoulą – żadna nie porwała mnie na tyle, by coś o niej napisać. Odliczałam zatem dni do premiery Granice marzeń. O państwach nieuznawanych Tomasza Grzywaczewskiego, bo na tę książkę już od dawna ostrzyłam sobie zęby. Po kilku stronach już wiedziałam, że oto w końcu lektura na miarę potrzeb!


Książka ta jest owocem moich podróży po postsowieckich państwach nieuznawanych, które odbyłem w latach 2015-2016. A zatem kolejno Donbas, Naddniestrze, Abchazja, Górski Karabach i Osetia Południowa, na wjazd do której autor ostatecznie nie uzyskał zgody. Republiki widma, państwa nieuznawane, maleńkie twory na mapie świata, w których mimo upływu czasu wciąż się kotłuje i w których maleńka iskra wystarczy, by wzniecić kolejny konflikt. Politycznie sterowane, niewydolne gospodarczo, rozkradane przez rządzących i skorumpowane – niby-państwa, których mieszkańcy marzą o tym, by żyć normalnie.

Każdemu z tych miejsc autor poświęca sporo uwagi – opisuje procesy historyczne i polityczne, które spowodowały, że dany „kraj” jest w takim, a nie innym miejscu i że boryka się z określonymi problemami. I choć autor odmalowuje to tło bardzo rzetelnie – nie ono jest tu najważniejsze. W centrum uwagi reportera jest człowiek, wrzucony w tryby dziejowe i polityczne, które większy wpływ miały na jego losy niż osobiście podejmowane decyzje. Podoba mi się to, że Panu Tomaszowi Grzywaczewskiemu udało się zachować odpowiedni balans pomiędzy losami ludzkimi a historycznymi i politycznymi faktami. Bez tych pierwszych książka byłaby tylko suchą faktografią, bez tych drugich – pewne rzeczy pozostałyby niezrozumiałe. A zatem oba te elementy świetnie się tu uzupełniają.

O czym marzą bohaterowie tej książki? O normalnym i spokojnym życiu, nie targanym konfliktami, bez przelewu niepotrzebnej krwi i bratobójczej walki. O tym, by nie budziły ich wybuchy pocisków z granatników i by ich domy nie znajdowały się pod ostrzałem. O tym, by móc normalnie podróżować, mieć paszport uznawany w innych krajach i walutę, która po przekroczeniu granicy nie staje się bezużytecznym kawałkiem plastiku. O tym, by ich wioski nie były porozdzierane sztucznie poprowadzonymi granicami i by rozdzielone w ten sposób rodziny mogły się bez przeszkód i narażania życia spotykać. O państwie, które troszczy się o swojego obywatela i zapewnia mu godziwe warunki do funkcjonowania. To wszystko na chwilę obecną wydaje się być jednak mało realne.

Granice marzeń napisane są bardzo poprawną polszczyzną, bez zbędnych zabiegów stylistycznych i niepotrzebnych ozdobników. Ale to co mnie najbardziej urzekło w tekstach Tomasza Grzywaczewskiego to jego talent do bardzo trafnych sformułowań i celnych puent. Czasem jedno zdanie mówiło więcej o sytuacji niż cały akapit. Takich jednozdaniowych perełek jest w tym tekście sporo – trochę przewrotne, nieco ironiczne, ale przede wszystkim trafne, nadają temu tekstowi wyjątkowy charakter. Temat, to pierwsze, co spowodowało, że zdecydowałam się na lekturę, ale już po kilku stronach wiedziałam też, że styl to będzie drugie, co sprawi, że książka dostanie ode mnie dobrą notę.

Podczas czytania zwróciła moją uwagę także postawa autora, który występuje tu także, jeśli nie głównie, w roli dziennikarza. Podobało mi się jego przygotowanie do tematu, ale przede wszystkim podejście do ludzi, z którymi rozmawiał,  oraz takt i szacunek, który im okazywał. Potrafił zdobyć potrzebną mu informację, ale nie za wszelką cenę, nie kosztem innych – podchodził do zagadnienia rozważnie i z wyczuciem. Bardzo mi tym zaimponował i wzbudził moją sympatię.

Czy polecałabym? Tak! Może nie wszystkim, ale Ci których interesuje taka tematyka, na pewno nie będą rozczarowani. Dobrze napisana, rzetelna, ciekawa, wciągająca. Tak, takiej książki było mi trzeba.

2 komentarze:

  1. Bardzo mnie zainteresowałaś tą pozycją. Nie tylko dlatego, że ta strona świata mnie fascynuje od dawna (co jest zabawne, zważywszy, że nie byłam nawet we Lwowie, a były okazje na studiach), ale i przez wgląd na język i szacunek do człowieka. Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że przybywa nam dziś książek grubych, jakby autorzy nie potrafili pisać zwięźle, dobierać słów tak, żeby mała ich ilość starczyła do pokazania wielu rzeczy/emocji. Oczywiście, uogólniam, ale jakoś tak rzuciło mi się to w oczy. A co do tego szacunku, od razu przypomniał mi się odcinek przygód bosego wędrowca, w którym omawiał jakąś afrykańską miejscowość z lotniskiem wielkości dużego boiska. Z takim szyderstwem to robił, z takim lekceważeniem wypowiadał się o tych ludziach, którzy zaprosili go do swoich chat i gościli jak potrafili... Tę wyższość zapamiętałam jako jedyne z całego odcinka.

    Sama z nowości czekam na Kopińską. Trochę się boję treści, ale jednocześnie chcę przeczytać. A i za tą z notki będę się rozglądać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szacunek to niestety coraz rzadsza cecha w dzisiejszych czasach, dlatego tym bardziej mnie autor tym ujął. Lwów - polecam! A nowa Kopińska właśnie wylądowała na czytniku, także jutro zaczynam :)

      Usuń