10 marca 2019

Ciemno, prawie noc - Joanna Bator


Wałbrzych, sportretowany w przez Joannę Bator w powieści Ciemno, prawie noc, nie jest miejscem, które chciałoby się odwiedzić. To mroczne, smutne i pozbawione perspektyw miasto, w którym dzieją się dziwne i niepokojące rzeczy.


To tu, po kilkunastu latach nieobecności, powraca Alicja Tabor, dziennikarka na co dzień mieszkająca w Warszawie. Ma się ona zająć tematem zaginionych w Wałbrzychu dzieci. Nie przypuszcza ona, że powrót do miasta, w którym spędziła dzieciństwo, stanie się także okazją do zmierzenia się z własną przeszłością i rodzinnymi tajemnicami. Przemierzając Wałbrzych w poszukiwaniu informacji o sześcioletniej Andżelice, pięcioletnim Patryku i jego rówieśniczce  Kalince, którzy przepadli bez śladu, spotyka na swojej drodze coraz dziwniejsze postaci. Rozmowy z nimi zbliżają ją do prawdy: o dzieciach i sobie samej.

Tej książce nie można odmówić klimatu. Joanna Bator buduje gęstą, niepokojącą atmosferę, która towarzyszy czytelnikowi od początku do samego końca. Pogrążony w listopadowej szarówce Wałbrzych staje się miejscem tak dusznym, smutnym, że trudno w nim wytrzymać. Poczucie beznadziei umacniają obdrapane, zapuszczone budynki, ciemne ulice, mroczne zaułki i ludzie – pogrążeni w marazmie, przesyceni niechęcią, zgorzknieniem i brakiem nadziei. Ten wykreowany przez Joannę Bator świat wciąga niesamowicie, ciężko się z niego wygrzebać i odłożyć książkę.

To również zasługa języka, którym posługuje się autorka. Od pierwszych stron czuć dobry warsztat  i wyczucie słowa; autorka bawi się językiem, naginając go do swoich potrzeb. Tych dwóch rzeczy nie mogę Joannie Bator odmówić. Jednak, choć dałam się porwać tej książce, po lekturze mam bardzo mieszane uczucia.

Przede wszystkim mam takie wrażenie, że tu wszystkiego jest za dużo. Z jednej strony zagadka zaginionych dzieci, której tropy wiodą do różnych osób, miejsc, wątków. Z drugiej – historia samej Alicji, która skleja się w całość dopiero po poznaniu losów jej ojca, matki, siostry i kilku innych postaci. Już na tych etapie jest fabularnie wystarczająco gęsto. Jakby tego było mało, autorka wprowadza wątek proroka Jana Kołka wyznawcy Matki Boskiej Bolesnej, jego samozwańczego następcy Jerzego Łabędzia i kręgu ich zwolenników. Do tego wszystkiego jeszcze w tle Zamek Książ i związana z nim historia księżnej Daisy oraz jej pereł. Te wszystkie elementy mieszają się, przenikają nawzajem, plączą na różnych przestrzeniach czasowych, uzupełniają, by ostatecznie dać temu jakąś tam całość.

Dużą fantazją popisała się także autorka w kreacji swoich bohaterów. Niemal każda pojawiająca się w książce postać jest jakby trochę „za bardzo” przerysowana, charakterystyczna, tajemnicza, podkręcona lub zwyczajnie dziwna. W galerii postaci znajdziemy m.in. transseksualną bibliotekarkę, tajemnicze kociary, budzące postrach „kotojady”, poszukiwaczy skarbów ukrytych w podziemiach Zamku Książ, nawiedzonych wyznawców wałbrzyskich proroków i różnych innych emocjonalnych popaprańców, dziwaków, czy zboczeńców. Dorzućmy do tego mieszanie konwencji, bo Ciemno, prawie noc ma elementy i kryminału, i horroru, i baśni. To wszystko znów poprzeplatane jest rozdziałami, które mają imitować dyskusję na internetowych forach – zupełnie moim zdaniem zbędny zabieg, który niemal nic nie wnosił do książki. Jest naprawdę na bogato. Jak dla mnie zbyt bogato. Za dużo grzybów w barszczu, przez co jednak robi się trochę niestrawnie.

Wydaje mi się także, że nie wszystkie zastosowane przez autorkę zabiegi dobrze zagrały. Joanna Bator, jak już wspominałam powyżej, ciekawie bawi się słowem, ale jednak zbytnia jego literackość osłabiała niektóre sceny, które w swoim założeniu miały być mocne, a nie były. Nie przekonuje mnie też mieszanie konwencji – Ciemno, prawie noc jak na kryminał jest za mało trzymające w napięciu, jak na horror prawie niestraszne.

Czytanie Ciemno, prawie noc było ciekawym doznaniem, zaskakującym i intrygującym. Joanna Bator celnie punktuje nasze polskie słabości (religijny fanatyzm), bardzo przekonująco odmalowuje portret Wałbrzycha i jego mieszkańców, bawi się słowem i konwencją, ale ostatecznie jednak nie kupuję stworzonego przez nią świata, nie mogę się w nim odnaleźć, nie przekonuje mnie. Pogubiłam się w nim i chyba nic sensownego z niego nie wyciągnęłam. Co po raz kolejny utwierdza mnie w przekonaniu, że mi i polskiej, współczesnej literaturze nie za bardzo jest po drodze, a realizm magiczny wolę jednak w wykonaniu Marqueza.

2 komentarze:

  1. Ostatnio eksperymentuję w kuchni, dodaję więcej i więcej grzybów. Do każdej zupy (w tym serkowej i soczewicowej) oraz sosów. Tak że ta książka mogłaby mi się spodobać ;) A jak jeszcze są kociary, to już w ogóle. Tylko ciekawam tych kotojadów :/

    PS. Musiałam się dłużej zastanowić, żeby znaleźć odpowiedź na pytanie, czy czytałam kryminał jakiegoś polskiego pisarza. Jakoś mi nie po drodze z nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytałam kiedyś Krajewskiego i też mi nie było po drodze :)

      Usuń