Odkładam ją na półkę, a potem
biorę z powrotem. Wertuję kartki, czytam jeszcze raz fragmenty i zastanawiam
się – jak to właściwie jest tym z Nie ma Mariusza
Szczygła? Mija kolejny dzień odkąd przeczytałam tę książkę i nie daje mi ona
spokoju, choć nie umiem odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie – jest zachwyt,
czy go nie ma?
Trudno przypisać tę książkę do
jednej konkretnej kategorii – nie pozwala na to ani różnorodność tematów, ani
też form, po które sięga autor. Obok tych bardziej klasycznych tekstów, takich
jak reportaż czy esej, znajdziemy też takie, które trudno sklasyfikować. W
jednej historii znajdziemy tabelkę z Excela, w drugiej – wykropkowane miejsca,
luki, w których możemy sobie sami dopowiedzieć to, co niedopowiedziane. Obok
tekstów długich, znajdziemy też bardzo krótkie, czasem tylko jednozdaniowe.
Mariusz Szczygieł w Nie ma bawi się
formą, nagina ją do swoich potrzeb, dostosowuje do opowiadanych historii. Czym
zaskakuje, ale też i uwiera. Mnie te eksperymentalne formy bardziej jednak
uwierają niż zachwycają. Lubię zabawy słowem, formą – już niekoniecznie.
Równie różnorodna jest warstwa
tematyczna tej książki. Są tu teksty, które szybko ulatują z pamięci. Są
też i takie, które przeciwnie, mocno zapadają w pamięć i nie sposób przejść obok
nich obojętnie. Do jeszcze innych wracam, bo nie mam pewności, czy coś mi nie
umknęło – czytam jeszcze raz i odkrywam je na nowo.
Nie przepadam za zbytnią
obecnością autora w jego tekstach. A tymczasem – zaskoczenie! To właśnie to w Nie ma urzeka mnie najbardziej. Te
bardzo osobiste historie, które chyba najmocniej chwytały mnie za serce, te
wszystkie odautorskie uwagi i wtręty, inteligentne, zabawne, trafne, które
dodawały tekstom dodatkowego smaczku. Ta szczerość, z którą autor wychodzi do
czytelnika – nie czułam w tym żadnej kreacji, żadnej pozy. Czułam natomiast,
jakbym z każdą stroną poznawała autora coraz bardziej, jak robi się mi coraz bliższy,
prawie jak kumpel, a przecież nie znam osobiście Pana Mariusza. Wada to jest
tej książki, czy jednak zaleta? Normalnie powiedziałabym, że wada, że autora
nie powinno być widać w książce, ale tu…Tu mi to odpowiada i bardzo pasuje.
O czym jest to książka? Tu znów
napotykam na trudność i nie umiem udzielić jednoznacznej odpowiedzi. O
wszelkich przejawach strat i braków? O odchodzeniu? O godzeniu się z
odchodzeniem? Jest o tym, czego brakuje w życiu, a jak się okazuje, brakować
może wielu rzeczy: przedmiotów, uczuć, osób… Łatwiej byłoby mi odpowiedzieć na
pytanie, o czym ta książka jest dla mnie – dla mnie jest przede wszystkim o
Mariuszu Szczygle, który nawet opowiadając o innych, wiele mówi o sobie.
Wydawać by się mogło, że w sumie
napisałam same dobre rzeczy o tej książce, a jednak wciąż nie umiem określić –
zachwyca, czy jednak nie? Zrób sobie raj zachwyciło
mnie dopiero po drugim przeczytaniu. Wygląda na to, że z Nie ma powinnam się także drugi raz zmierzyć; może wtedy
udzieliłabym bardziej zdecydowanej odpowiedzi. Tymczasem myślę sobie, że z Nie ma Szczygła jest trochę tak, jak z pudełkiem czekoladek – z różnorodności
smaków, każdy wybierze ten, który pasuje mu najbardziej. Ten osobisty aspekt Nie ma okazał się moim ulubionym smakiem.
Który wybieracie Wy?
To już któryś raz, kiedy napotykam się jeśli nie na zachwyt, to zaintrygowanie tą książką. I sama się zaciekawiam. Pewnie kiedyś przeczytam, kwestia tylko tego, kiedy :)
OdpowiedzUsuńDaj znać, jak przeczytasz, czy jest zachwyt, czy go nie ma ;)
Usuń