Sięgnęłam po nią trochę przez
przypadek, zupełnie nie przypuszczając, w co się pakuję. A potem nie mogłam się
od niej oderwać, choć czytanie jej sprawiało psychiczny ból. Dawno nie czytałam
książki niosącej ze sobą tak silny ładunek emocjonalny. Dawno nie przeczołgała
mnie tak żadna lektura, choć szczycę się tym, że niewiele rzeczy jest w stanie
mnie ruszyć. Małe życie Hanyy Yanagihary
tnie niczym nóż, rani do kości, sieje w duszy spustoszenie. A jednak bez
wahania stwierdzę, że jest to najlepsza powieść, jaką w tym roku czytałam.
Jedna z najlepszych jaką czytałam w ogóle.
Bohaterami Małego życia jest czwórka przyjaciół. Poznajemy ich w momencie,
kiedy właśnie wchodzą w dorosłe życie, kiedy próbują zrealizować swoje
marzenia. Willem pragnie być aktorem, JB artystą malarzem, Malcolm wziętym
architektem, Jude prawnikiem. Choć na początku grają oni równorzędne role,
bardzo szybko pierwsze skrzypce w tej książce zaczyna grać Jude. To jego
historia zdominuje tę powieść, to jego losy wstrząsną czytelnikiem dogłębnie.
Choć od pierwszych stron czuje się, że to nie będzie lekka lektura, ogrom
cierpień, jakich w swoim życiu doświadczył Jude, przytłacza.