29 kwietnia 2014

Jedyna prawda - Olle Lőnnaeus

Jedyną prawdę Olle Lőnnaeusa dostałam od kolegi. Kolega wie, że lubię skandynawskie kryminały, więc zakupił, przywiózł i podarował. Skoro to prezent, to raczej nie wypadałoby tu złego słowa o książce napisać, tym bardziej że kolega bywa na blogu, czytuje, jest wiernym fanem i może być mu przykro. Trudno, najwyżej będzie, ale hymnów pochwalnych z grzeczności pisać nie będę, bo nie i już. ;)


Ciężko mi się to czytało. Trudno nawet powiedzieć, że ja ten kryminał czytałam - ja brnęłam przez niego, utykając co chwila, z przerażeniem patrząc na ilość stron. Strasznie opornie mi szła lektura i to z powodów dwóch. Po pierwsze – akcja. Powolna, nieśpieszna, toczyła się ślamazarnie. Bez zwrotów, bez zaskoczeń, żółwim tempem do przodu. I tak niemalże do końca. Przy pięćdziesiątej stronie miałam spore wątpliwości, czy dam radę. Może akcji się i nie spieszyło, ale mi do zakończenia i owszem. Chciałam skrócić męki, ale się nie dało. No nie dało się po prostu tego czytać szybciej. I tu powód drugi: denerwowała mnie główna postać, więc co jakiś czas musiałam odłożyć książkę i trochę ochłonąć. Chciałabym napisać to jakoś ładniej, ale rozesrany to jedyne słowo, które przychodzi mi do głowy w kontekście głównego bohatera. Taki nieogarnięty trochę typ, co to sam nie wie, czego od życia chce. Chwała Bogu postać żeńska ratowała trochę sytuację, ale tu też szału nie było. Autor chyba nie ma talentu do konstruowania postaci, które da się lubić. Ale do rzeczy, bo zaczęłam trochę od końca.

22 kwietnia 2014

Zrób sobie raj - Mariusz Szczygieł

Nie miałam w swoich czytelniczych planach powrotu do lektury Zrób sobie raj Mariusza Szczygła, ale wyjazd do Pragi to zmienił. Nagle nabrałam nieodpartej ochoty przeczytać tę książkę jeszcze raz i sprawdzić, jakie tym razem zrobi na mnie wrażenie, bo za pierwszym razem zrobiła żadne. Może czytałam ją nieuważnie. Może nie doceniłam. A może nie byłam na nią gotowa. Nie wiem. Wiem, że po powrocie z Pragi czytało mi się ją zupełnie inaczej. Lepiej. 


Zrób sobie raj to zbiór raz krótkich, raz dłuższych tekstów, które opowiadają m.in. o barwnych i nietuzinkowych postaciach czeskiej kultury, o zwykłych ludziach i ich codziennym życiu, o stosunku Czechów do Boga i religii. Znajdziemy tu trochę historii, trochę anegdot, a także trochę refleksji i spostrzeżeń własnych Mariusza Szczygła.

16 kwietnia 2014

Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci - Scott Carney

Sprzedać i kupić można wszystko. Mieszkanie, samochód, pralkę, nerkę, komórkę jajową, dziecko. Wiedzieliście? Ba, pewnie! Kto by nie wiedział? Ale jak cudownie proste i przyjemne jest życie, kiedy ignoruje się fakt, że poza białym, szarym i czarnym rynkiem, gdzie można kupić towary mniej lub bardziej legalne, jest jeszcze jeden: czerwony.



Na czerwonym rynku kupić można niemal każdą część ludzkiego ciała. Szkielet i kości, które potem trafią do zagranicznych medycznych uczelni. Nerkę, która komuś uratuje życie. Rogówkę, która komuś przywróci wzrok. Ścięgna, które kontuzjowanemu sportowcowi przywrócą sprawność. Komórkę jajową, która zagnieżdżona w innej kobiecie (tak, tę usługę też można kupić), przyniesie komuś szczęście i radość z macierzyństwa. Jeśli tylko masz odpowiednią kwotę możesz kupić wszystko, bo na czerwonym rynku rządzi prosta zasada: jest popyt – jest podaż. A my sami nakręcamy spiralę tego biznesu.

13 kwietnia 2014

Zimny wiatr - Arnaldur Indridason

Daruję sobie tym razem słowo wstępne i od razu przejdę do rzeczy, bo przecież jasne było, że nie spocznę, póki nie przeczytam wszystkich książek o komisarzu Erlendurze Sveinssonie, które pojawiły się w polskim przekładzie. Raz, że sympatia do komisarza nie pozwala mi odstawić serii ot tak sobie. Dwa, mam pewne poczucie obowiązku – zaczęłaś, to skończ. No to kończę.


Powiało nam trochę w Zimnym wietrze, oj powiało, nudą niestety, choć początek zapowiadał się naprawdę ciekawie.

Miejsce: Reykjavik. Czas akcji: styczeń. Ofiara: 10-letni chłopiec o azjatyckich rysach, znaleziony w kałuży krwi. Przyczyna zgonu: cios nożem. Rozpoczyna się żmudne, czasochłonne i wymagające cierpliwości śledztwo, tym bardziej żmudne, że matka ofiary nie bardzo chce współpracować. Sprawę komplikuje również zniknięcie jej drugiego syna, starszego brata ofiary. W poszukiwaniu sprawcy policjanci w pierwszej kolejności inwigilują środowisko szkolne chłopca: kolegów, wychowawców, nauczycieli.

8 kwietnia 2014

Oliwkowy labirynt - Eduardo Mendoza

Trochę zaniedbałam bloga, ale dużo się ostatnio działo, a też nie oszukujmy się – wiosna nie sprzyja czytaniu. Tak samo jak podróże, zwłaszcza jak ktoś nie może czytać w samochodzie. Ja nie mogę. W związku z natłokiem wrażeń, zwiedzaniem, trzaskaniem kilometrów wzdłuż i wszerz po Pradze (nie tej warszawskiej, jakby kto pytał), zarówno proces czytania, jak i pisania uległ spowolnieniu. Myślę, że Oliwkowy labirynt Eduardo Mendozy przeczytałabym znacznie szybciej, gdyby właśnie nie to, o czym wspomniałam powyżej. Ale stało się tak, jak się stało – utknęłam. Trochę z powodu braku czasu, trochę z powodu zaskoczenia, jakim było pierwsze spotkanie z Panem Mendozą i jego twórczością.



Chyba odwykłam od czytania książek, w których warstwa słowna gra taką samą, a może nawet większą rolę, niż fabuła. Przez pierwsze kilka stron nie mogłam się totalnie odnaleźć. Te zawiłe, długie, wielopiętrowe i pełne wtrąceń zdania przyprawiały mnie o zawrót głowy. Matko jedyna! O co tu chodzi?! Gubiłam wątek, wracałam co rusz do początku, żeby upewnić się, czy oby na pewno wiem, o czym właściwie czytam. Po kilku stronach przywykłam do fantazyjnego i kwiecistego stylu Mendozy, a nawet zaczęłam dostrzegać jego walory. Eduardo Mendoza jest wirtuozem słowa, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Napisał książkę pełną humoru, ironii, niecodziennych metafor, czasem dosadną, czasem śmieszną, czasem absurdalną. Na pewno inną niż wszystkie, które do tej pory czytałam. Zaskoczenie było duże, początkowa radość wielka, z czasem jednak przyszło znużenie, bo raz, że nie jest to książka łatwa w lekturze, a dwa – że to co bawi przez stron sto, przez dwieście może zmęczyć. Ja się zmęczyłam, ale ponieważ jakąś przyjemność mimo wszystko z czytania miałam, to nie będę się aż tak bardzo czepiać.

1 kwietnia 2014

Dobre kobiety z Chin. Głosy z ukrycia - Xue Xinran

Dobre kobiety z Chin. Głosy z ukrycia przeleżały na mojej półce kilka dobrych miesięcy. Jakoś nie składało się, by sięgnąć po tę akurat książkę. Nawet jak już robiłam przymiarkę, to i tak ostatecznie wybierałam coś innego. Bo zawsze coś wydawało się być ciekawsze, bo jakaś seria zaczęta, to trzeba skończyć, bo to w sumie może poczekać. No i czekało. Jakoś od początku między mną, a Dobrymi kobietami z Chin chemii nie było. Ostatecznie, w porannym pośpiechu, popędzana przez męża, z braku czasu na dłużą refleksję nad wyborem kolejnej lektury, chwyciłam tę, myśląc – a niech stracę!


Dobre kobiety z Chin to 14 rozdziałów wypełnionych dramatycznymi i wstrząsającymi historiami chińskich kobiet z różnych warstw społecznych, w różnym wieku i na różnym etapie swojego życia. Łączy je to, że każda z nich w jakiś sposób stała się ofiarą „rewolucji kulturalnej”, która trwała w Chinach w latach 1966-1976. Ta książka wypełniona jest ich cierpieniem. Gwałcone, zmuszane do małżeństw, wykorzystywane do ciężkiej pracy, traktowane jak przedmioty i sprowadzone do roli maszyn zaspokajających seksualne popędy mężczyzn. Uległe, poddane, nie znające własnej wartości. Wychowane w niewiedzy o życiu rodzinnym i seksualnym, poniżane przez inne kobiety, zaszczute. Gorszy gatunek, którego wartość wzrasta tylko na moment wtedy, kiedy wyda na świat syna. Za nie takie zachowanie, strój, poglądy polityczne ścigane przez ówczesne władze, zamykane w więzieniach lub odsyłane na głęboką prowincję w celu „reedukacji”. Odepchnięte przez własne dzieci, niepotrzebne, zbędne i nieatrakcyjne. Takie są kobiety z Chin. Ich losów wysłuchała, a potem spisała Xue Xinran, dziennikarka z Nankinu, która przez wiele lat prowadziła w radiu swoją autorską audycję. Ograniczana cenzurą, w 1997 roku zdecydowała o wyjeździe do Londynu, gdzie bez obaw mogła wylać na karty książki leżące jej na sercu historie.