21 października 2018

Naddniestrze. Terror tożsamości - Piotr Oleksy


Naddniestrze ma własne władze – prezydenta, rząd, parlament – a także armię, walutę, milicję, służbę celną, pocztę, telewizję, system szkolnictwa. Ma wszystko to, co każde inne państwo, z wyjątkiem uznania międzynarodowego.

„Parapaństwo”, „quasi-państwo”, „państwo de facto” – tak zatem można mówić o Naddniestrzu, którego istnienia nie uznaje żadne państwo, nawet wspierająca je Rosja. Mówi się też o nim „czarna dziura Europy” albo „skansen ZSRR”. Można się też dziwić, że w dzisiejszych czasach, niedaleko granicy z Unią Europejską istnieje separatystyczna republika, na terenie której nie obowiązuje prawo międzynarodowe. Można –  a tymczasem Naddniestrze istnieje już ponad ćwierć wieku i nic nie zapowiada, by coś się w tym temacie zmieniło. 

13 października 2018

Lud. Z grenlandzkiej wyspy - Ilona Wiśniewska


Po Spitsbergenie (Białe) i Norwegii (Hen) przyszła pora na Grenlandię. A dokładnie na Uummannaq,  niewielką wyspę o powierzchni dwunastu kilometrów kwadratowych, na której Ilona Wiśniewska spędziła trzy miesiące, pracując jako wolontariuszka w domu dziecka, przy okazji obserwując życie lokalnej społeczności.


Autorka ma swój charakterystyczny styl, do którego zdążyła już przyzwyczaić czytelnika. Po pierwsze – egotyczna lokalizacja. Surowy klimat, wszechotaczający chłód, lód i śnieg - miejsca, do których raczej nikt nie trafia przez przypadek – to kierunek, który sobie obiera. Po drugie – postaci. Bohaterowie książek Wiśniewskiej to ludzie twardzi, zahartowani przez naturę, żyjący zgodnie z jej rytmem. Ludzie o silnych charakterach, gorących sercach i niebanalnych życiorysach. Po trzecie – warsztat. Autorce nigdzie się nie spieszy, uważnie słucha i obserwuje, skupia się na swoich bohaterach i poświęca im dużo uwagi. To z kolei przekłada się na sposób narracji – Ilona Wiśniewska snuje swoje historie niespiesznie, nastrojowo, dbając o dobór słów. Pod tym kątem Lud. Z grenlandzkiej wyspy nie jest zaskoczeniem. Zaskoczeniem może być większa niż do tej pory obecność autorki w tekście – osobiste refleksje, wspomnienia, prywatne szczegóły. Nie ma tego dużo, jednak w przypadku reportaży Wiśniewskiej od razu rzuca się to w oczy. Te osobiste wstawki nie dominują całości, nie budzą nawet jakiegoś oporu, a mam takie wrażenie, że dzięki temu robi się tak bardziej intymnie, że nawiązuje się bliższą więź z autorką, że można się wczuć w jej sytuację, emocje, identyfikować się z nią lub nie. Co jest całkiem ciekawym doświadczeniem.