Są nazwiska, po które można
sięgać bez wahania. Ilona Wiśniewska już swoim debiutem Białe. Zimna wyspa Spitsbergen udowodniła, że potrafi świetnie
pisać i ciekawie opowiadać.
Ilona Wiśniewska w Białym snuła swoją opowieść powoli, bez
pośpiechu, spokojnie. Od jednej historii do drugiej, przeplatając to opisami
otaczającej ją chłodnej rzeczywistości. W Hen.
Na północy Norwegii autorka zachowuje podobne tempo. Nigdzie się jej nie
spieszy, na wszystko ma czas – na rozmowy, spotkania, drążenie tematu i na obserwację
tego, co dzieje się dookoła. Na zachwyt tym, co innych może przerażać. Bo cóż
pięknego można dostrzec na zimnej północy Norwegii? Na samym jej krańcu? Tam,
gdzie tylko przenikający chłód, przeszywający wiatr, lodowate morze, garstka
ludzi i znacznie więcej reniferów?
Rzecz w tym, że właśnie to –
poczucie, że jest się na końcu świata, surowy klimat i zahartowani w nim ludzie
– zachwyca autorkę. Ilona Wiśniewska pisze o regionie Finnmark – najbardziej
wysuniętej na północ części Norwegii – tak, że chciałoby się
spakować plecak i ruszyć jej śladem. Z każdego jej słowa bije uczucie, ciepło i
ogromna sympatia nie tylko dla tej części świata, ale również dla tych, którzy
mają odwagę tu żyć, którzy właśnie w tych z pozoru niesprzyjających do życia
warunkach odnaleźli swoje miejsce na ziemi.
Finnmark to garstka ludzi, ryby i renifery, kamień na kamieniu,
bezwzględne morze, zimne lato, surowa zima i wiatr, który mąci świadomość.
Choć Hen jest swoistym wyznaniem miłości, na szczęście nie jest w tym
wszystkim cukierkową laurką. Autorce udało się zachować umiar w zachwytach i
dostrzec również te ciemne strony Norwegii, która, jako kraj skandynawski, w
oczach wielu czytelników uchodzić może za raj. O czym zatem opowiada autorka?
Bohaterami jej reportażu, oprócz surowego norweskiego krajobrazu, są ludzie – ci, którzy próbują w tych trudnych warunkach i coraz bardziej wyludniających
się miastach żyć i jakoś związać koniec z końcem; ci którzy nie wyobrażają
sobie życia poza Północą, a także ci, którzy zmuszeni ją opuścić z powodu
różnych przeciwności losu, ostatecznie powrócili na jej łono. Kochają ten swój
coraz bardziej wyludniający się skrawek ziemi, choć życie tam jest bardzo
wymagające i choć czasem czują się obco w swoim kraju. Bo problemem Norwegii
jest do dziś istniejący podział na tych lepszych z Południa i tych
gorszych/dziwnych z Północy, wzajemne niezrozumienie, inne problemy, z którymi
stykają się na co dzień, inne wartości i inne cele. Choć Norwegia szczyci się
swoją jednością i poszanowaniem praw człowieka, to właśnie tu przeprowadzono
przymusową norwegizację Saamów – rdzennej ludności północy.
O Hen długo by można pisać, ale nie sposób streścić wszystkiego, o
czym opowiada autorka. Najlepiej zatem samemu wziąć się za lekturę. Dowiedzieć
się czegoś nowego o Norwegii i może choć trochę się przekonać, że nie wszędzie,
gdzie nas nie ma, jest tak dobrze. Ale przede wszystkim po Hen warto sięgnąć również z literackich względów. Ilona Wiśniewska
pisze naprawdę świetnie, z dużym wyczuciem, nadając swoim opowieściom
odpowiedni ton i tempo, umiejętnie operuje słowem i zachwyca stylem. I chyba za
to właśnie autorkę lubię najbardziej. Za ciekawe historie opowiedziane w
pięknym stylu i za tę lekkość pióra, która jednocześnie budzi mój podziw i
zazdrość.
Tak sobie myślę, że warto
przeczytać Hen. Bo raduje nie tylko
treścią, ale także pięknymi, kolorowymi zdjęciami, a te w książkach zdarzają
się rzadko :)
Zjadło mi komentarz... W każdym razie ta pierwsza książka Wiśniewskiej nie specjalnie mnie zachwyciła, brakowało mi zdjęć. A poza tym wciąż mówiła o mężu i ile mu zawdzięcza, niewątpliwie, ale tutaj pępowina była zbyt krótka.
OdpowiedzUsuńA o "Hen" jednak pomyślę, bo bardzo zachęciłaś :)
I jak się teraz zawiedziesz, to będzie na mnie ;)
UsuńNie będzie, słowo :)
UsuńNie zawsze podoba się to samo... i bardzo dobrze. Nie ma nic gorszego, niż zbiorowy zachwyt, od razu wydaje mi się to sztuczne.