29 maja 2016

Skucha - Jacek Hugo-Bader

Jacek Hugo-Bader długo był moim ulubionym reporterem. Jego autorytet nieco zachwiał się na piedestale po spotkaniu autorskim dotyczącym książki Długi film o miłości.Powrót na Broad Peak. Autor zrobił na mnie raczej negatywne wrażenie – zbyt pewny siebie, może nawet nieco arogancki, nie przyjmujący krytyki. Mimo wszystko Broad Peak przeczytałam z przyjemnością. Niestety po lekturze najnowszej książki Skucha Jacek Hugo-Bader z piedestału ostatecznie spadł. I chyba nawet nie jest mi jakoś specjalnie żal.


Skucha kusi piękną okładką – piękną w swojej minimalistycznej prostocie. Złoty grzbiet i okładka z szarego papieru, a na niej prosta, czarna grafika. Piękna! Tak, okładka to jedna z niewielu zalet tej książki.

Mój zachwyt niezmiennie budzi też styl JHB. Autor ma niesamowity talent do opisywania rzeczywistości, pisze soczyście, bezczelnie, niepowtarzalnie. I te jego metafory – zaskakujące, nieoczekiwane, oryginalne. Tak, Hugo-Bader czuje pióro i włada nim niezwykle śmiało. Tylko tym razem nieco przesadził: za dużo w tekście samego Jacka Hugo-Badera, a już z rozdziałem poświęconym psiej kupie ewidentnie poniosła go fantazja.

To miała być książka o Kolumbach rocznik 50: grupie opozycjonistów, którzy walczyli o nową, wolną, lepszą Polskę, o założycielach Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego NSZZ „Solidarność” i jego działaczach. To miał być hołd dla ich pracy i poświęceń oraz sprawdzian tego, jak im się ułożyło życie i jak sobie poradzili po 1989 roku. JHB odwiedza swoich byłych kolegów wysłuchuje ich historii i na ich bazie tworzy tę książkę, praca nad którą zajęła mu ładnych parę lat.

Od dobrego reportażu oczekuję trzech rzeczy – ma dostarczać konkretnej wiedzy, ma budzić emocje i ma być pięknie napisany. Z tych trzech rzeczy najnowszy reportaż JHB spełnia tylko jeden warunek, o którym piszę wyżej. Miałam nadzieję, że ze Skuchy dowiem się czegoś więcej o trudnych latach osiemdziesiątych, o działalności MKK – nazywanego przez autora Firmą, o konsekwencjach działań, jakie ponieśli jego działacze. Tymczasem Skuchę czyta się jak cudzy pamiętnik, który wpadł w ręce czytelnika przez przypadek – niby wszystko opisane jest bardzo szczegółowo, z intymnymi detalami, ale dla kogoś niewtajemniczonego w temat niewiele z tych tekstów wynika. Taka jest Skucha – trochę niewiadomo dla kogo autor ją napisał. Dla siebie, swoich kolegów z Firmy, czy dla zwykłego czytelnika? Bo ten ostatni niewiele się z niej dowie. Gąszcz nazwisk, ksyw, życiorysów, a jednocześnie brak szerszego kontekstu i informacji o tym, czym właściwie jest MKK i na czym polegała jego działalność. Czego zatem można się ze Skuchy dowiedzieć? Że ktoś się rozpił, ktoś roztrwonił majątek i wylądował w więzieniu, ktoś inny stracił wzrok i poszedł na udry z całym światem, ktoś inny zmienił płeć, wszystkim mniej lub bardziej się nie powiodło. Czy naprawdę o tym miała być ta książka?

Odbiór Skuchy utrudnia także brak chronologii. JHB skacze sobie w czasie, tak jak mu to odpowiada do konstrukcji książki. Brakuje w niej jakichś konkretnych punktów odniesienia, dat. Jest też bardzo fragmentaryczna i poszarpana. JHB rwie wątki, przeplata życiorysy, wtrąca dygresje, tak, że łatwo się w niej pogubić. Wielokrotnie wracałam do początku książki, do zamieszczonej tam listy bohaterów, a mimo to podczas lektury ich życiorysy nie składały mi się w logiczną całość i nie wszystkie nazwiska od razu wskakiwały na odpowiednie miejsca.

Chaotyczna – tak zdecydowanie można określić Skuchę. Irytująca – bo autora jest tu trochę za dużo i jego odautorskich komentarzy również. Zbyt intymna, a przy tym niejasna, bo za mało w niej podstawowych informacji, za dużo natomiast osobistych historii i złamanych życiorysów. Moim zdaniem tym razem Bader sam zaliczył skuchę.

Przy okazji poprzedniej książki autora Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak pisałam, że przeczytam wszystko co wyjdzie spod pióra Jacka Hugo-Badera. No cóż – cofam te słowa. Przekonany o swej wyjątkowości autor stworzył książkę, przy której chyba tylko sam świetnie się bawi. Dziwią mnie dobre recenzje tej książki i jestem przekonana, że moja łyżka dziegciu będzie wyjątkiem w gąszczu zachwytów. Trudno, zaczynam się przyzwyczajać. 

I tak na koniec – czy tylko mnie irytuje zapożyczony od rosyjskiego prozaika Izaaka Babla cytat i oplata mnie jedwabnymi rzemykami przydymionych swoich spojrzeń, którym Bader posługuje się w trzech swoich książkach aż do znudzenia?

Wielkie rozczarowanie.


3 komentarze:

  1. Miałam ją mieć, tę książkę, ale już mi się odechciało :/
    Mam wrażenie, że JHB pisze nierówno, trochę na zamówienie, a trochę pod tak zwaną publiczkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. A trochę sobie a muzom ;) JHB przestaje być pewną firmą. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  3. A trochę sobie a muzom ;) JHB przestaje być pewną firmą. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń