4 maja 2016

Jerry’ego Lee Lewisa opowieść o własnym życiu - Rick Bragg

Nie sięgnęłam po tę książkę przypadkowo - choć może się tak wydawać, kiedy przejrzy się spis moich dotychczasowych lektur. Lubię rock and rolla lat 50-60, a postać Jerry'ego Lee Lewisa zaintrygowała mnie po obejrzeniu dawno temu filmu Great balls of fire (o którym oczywiście można przeczytać również w tej książce). Nie mogłam przegapić tej pozycji – po prostu.


Tytuł książki Ricka Bragga, amerykańskiego pisarza i dziennikarza, jest na tyle wymowny, że nie widzę potrzeby wdawania się w szczegóły i przybliżania zawartości. Jerry’ego Lee Lewisa opowieść o własnym życiu jest bardzo drobiazgową biografią muzyka, który wyczyniał cuda na pianinie, zdetronizował Elvisa Presley’a określanego mianem króla rock&rolla, przeszedł do historii amerykańskiej muzyki takimi hitami jak Whole Lotta Shakin’ Goin’ On czy Great Balls of Fire. To na dźwięk jego muzyki kobiety omdlewały, sale koncertowe trzęsły się w posadach, a inni muzycy zazdrościli mu talentu. Od wczesnych lat dzieciństwa, przez początek kariery, szalone lata pięćdziesiąte, kiedy niemal szturmem zdobył scenę i sławę, gorzkie lata sześćdziesiąte, triumfalny powrót w latach siedemdziesiątych, po czasy współczesne – Rick Bragg oddaje głos Jerry’emu Lee Lewisowi, który opowiada o swoim pełnym wrażeń życiu. Życiu, w którym sukcesy przeplatały się z porażką, rockandrollowe szaleństwa kłóciły się z religijnym wychowaniem i zasadami, które wyniósł z domu, na którym cieniem kładła się depresja, uzależnienie od narkotyków i alkoholu oraz talent do przyciągania kłopotów.

Rick Bragg napisał książkę, w której udało mu się nie tylko opowiedzieć dokładnie historię ikony amerykańskiego rock&rolla, udało mu się też stworzyć świetny klimat. Czytając ją, niemal słyszy się południowy akcent Jerrego Lee, który urodził się w niewielkim miasteczku Ferriday w stanie Luizjana. Autor świetnie oddał ducha tamtych czasów, sportretował Amerykę na przestrzeni siedmiu dekad. Tło, jest tu równie fascynujące, co życie samego Jerry’ego – z ciekawością czyta się o zmianach, zachodzących na przestrzeni tych lat, które dokonały się w obyczajach, moralności, stylu życia, motoryzacji, czy – przede wszystkim – w samej muzyce, a to ona zaraz po postaci Jerry'ego Lee odgrywa tu ważną rolę.

Skłamałabym pisząc, że Jerry’ego Lee Lewisa opowieść o własnym życiu czyta się w całości świetnie. Najciekawsze fragmenty to te, które opowiadają o początkach kariery Lewisa, jego drodze do sławy, skandalu związanym z poślubieniem trzynastoletniej kuzynki, próbach odbicia się od dna i wielkiego powrotu w latach siedemdziesiątych. Nieco mniej ciekawie czyta się o jego dzieciństwie i latach współczesnych – tym fragmentom jakoś brakuje napięcia, tempa, czasem wydają się być przydługawe, przegadane, zbyt drobiazgowe, a nawet przeładowane nazwiskami, tytułami płyt i utworów. Tak wiem, że to biografia i wiem, że powinna oddawać jak najbliżej życie jej bohatera, ale muszę się przyznać, że przy niektórych fragmentach trudno było utrzymać zainteresowanie.

Miałam też wrażenie, że autor, opisując życie muzyka, nieco zbyt łagodnie potraktował tę jego mniej chlubną, ale przecież znaczną część: skandale, alkohol lejący się strumieniami, pigułki łykane jak dropsy i przypadkowe kobiety. Tak jakby to trochę bagatelizował, jakby to było nieistotne, jakby próbował pokazać muzyka w nieco korzystniejszym świetle. A przecież ta jego ciemna strona i charakteru, i stylu bycia odcisnęła swoje piętno na jego biografii. Jakoś mi się to w treści gubi i rozmywa. Nie przekonują mnie te fragmenty, bo zwyczajnie brakuje im mocy.

Mimo powyższych uwag, muszę przyznać, że jestem zadowolona z lektury. Sprawiła mi ona frajdę, dostarczyła sporo informacji, choć przy okazji pożarła sporo czasu i w niektórych momentach nieco się dłużyła. Myślę, że jest to książka adresowana do odbiorcy o konkretnie sprofilowanych zainteresowaniach. Przypadkowy czytelnik, któremu obca jest postać głównego bohatera, może się zwyczajnie wynudzić. A mi się nawet podobało :)

A na koniec trochę uwag technicznych. Zaskoczona jestem ilością literówek, które wkradły się w treść oraz pomyłką w opisie dwóch fotografii. Rozumiem, że książka ma ponad pięćset stron i to, czy owo, można przeoczyć, ale Wydawnictwo Czarne zazwyczaj trzyma poziom. Pośpiech?

A skoro już napomknęłam o fotografiach – dobrze, że są i trochę mi szkoda, że nie było ich więcej. Świetnie uzupełniały lekturę.

1 komentarz: