12 lipca 2016

Oblany test - Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt

Znany celebryta, uczestnik realisty show zostaje znaleziony martwy. Na głowie ma czapkę ucznia z oślej ławki, do pleców przybitą kartkę ze szkolnym testem. Wkrótce pojawiają się kolejne ofiary. Do czego zmierza morderca i co chce poprzez swoje czyny przekazać? Rozwiązania tej sprawy jak zwykle podejmuje się dobrze nam znana z poprzednich części ekipa Krajowej Policji Kryminalnej.


Mimo ostrzeżeń, że kiepska, że nie warto, że szkoda kasy, zaryzykowałam i przeczytałam kolejną, piąta już część serii o policyjnym psychologu Sebastianie Bergmanie. Oblany test duetu scenarzystów Hjortha i Rosenfeldta trzyma poziom części czwartej – a więc ani specjalnego szału nie ma, ani też większego dramatu. Poprawnie, choć przeczuwam, że kolejna część – a nie mam wątpliwości, że taka powstanie – może ewidentnie już mieć tendencję spadkową.

Mocną stroną tej serii jest piątka jej bohaterów, zespół Krajowej Policji Kryminalnej – Sebastian, Torkel, Ursula, Vanja i Billy. Mocne jednostki, silne charaktery i wyraziste, wielowymiarowe postacie, które dodatkowo duet Hjorth&Rosenfeldt wikła po mistrzowsku w sieć wzajemnych zależności personalnych. Tę serię w zasadzie czyta się nie dla intrygi kryminalnej, a po to by sprawdzić, co słychać u starych, dobrych znajomych i przekonać się, na jakie tym razem manowce zwiedzie ich los.

Do tej pory nie było się czego w tej kwestii przyczepić, bo wszystko szło świetnie, a panom wyjątkowo skutecznie udawało się podnosić czytelnikom ciśnienie. Oblany test niestety pod tym względem delikatnie rozczarowuje. Mam wrażenie, że autorom skończyły się pomysły i w kwestii „jaki jeszcze dowcip spłatać piątce bohaterów” zaczęli się robić nieco odtwórczy. Ta do tej pory intrygująca i zaskakująca sieć wzajemnych powiązań trochę traci na rozpędzie, robi się coraz bardziej przewidywalna, a w niektórych momentach zaczyna wręcz nieco irytować. Po czterech częściach wiemy już sporo o piątce głównych bohaterów i mniej lub bardziej możemy przewidzieć kto z kim i z jakiego powodu będzie miał w części piątej do czynienia. Zaczyna się też ujawniać najsłabsze ogniwo w dotychczas silnej charakterologicznie piątce i tym ogniwem jest Vanja, na którą duet chyba także traci pomysł, bo z części na część robi się z niej coraz bardziej nieznośna i zmanierowana pannica, która bardziej zachowuje się jak krnąbrna nastolatka, a nie dojrzała kobieta. I tak to, co do tej pory sprawiało, że seria o Sebastianie Bergmanie była jedną z lepszych, powoli zaczyna tracić blask, stąd moje przewidywania, że część szósta w tej kwestii może być tylko gwoździem do trumny.

Nie będę się czepiać intrygi kryminalnej, bo nie absorbowała ona mojej uwagi na tyle, by to właśnie od niej zależała ocena całości. Pomysł z seryjnym mordercą, wybierającym swoje ofiary według konkretnego klucza, test, którym ich poddaje i który ma decydujący wpływ na ich dalsze losy, nie wydaje się być ani wyjątkowo oryginalny, ale też nie jakoś specjalnie odtwórczy. W jakimś tam stopniu wciągnął mnie, nadawał całości tempa, a w gruncie rzeczy uważam, że panowie poruszyli przy okazji bardzo ważny i aktualny temat – pojawiła się okazja do refleksji nad stanem dzisiejszego społeczeństwa, poziomu jego wiedzy i kondycją mediów, które bazując na taniej sensacji, dramatycznie tracą poziom.

Jest jednak coś, w czym duet Hjorth&Rosenfeldt jest niezawodny i są to zakończenia. Nikt tak jak oni nie potrafi wbić w fotel ostatnią stroną książki. Tak jest i tym razem – a wiec jeśli komuś czterysta stron nie zdążyło się podnieść ciśnienia, no na pewno podniesie tych kilka ostatnich. To właśnie to powoduje, że mimo wszystko jestem ciekawa kolejnej części i tego, co dalej z piątką bohaterów poczną panowie.

Choć trochę marudzę – a mam do tego prawo, bo Oblany test mistrzostwem świata nie jest i daleko mu do poziomu debiutanckich Ciemnych sekretów to jednak muszę przyznać, że całkiem dobrze mi się tę część czytało. Mimo pewnych niedociągnięć, przewidywalności i wtórności, Oblany test czyta się szybko i wciąż jest to nienajgorsza lektura, która zapewni rozrywkę na przynajmniej dwa wieczory. Chciałoby się tylko czegoś więcej, czegoś, co spowodowałoby, że po odłożeniu lektury powie się – łał, to było naprawdę świetne! Tymczasem mówię – było nienajgorzej, a to trochę za mało jak na duet Hjorth&Rosenfeldt, bo zdecydowanie stać ich na więcej.

Jaka będzie szósta część – czas pokaże. O moich przeczuciach już pisałam, ale mam jednocześnie nadzieję, że nic z tego, co wieszczę się nie sprawdzi. 

2 komentarze:

  1. Ja, mimo moich zachwytów, zgadzam się też z Tobą 😊 Głównie z tym, że zagadka kryminalna schodzi tu na dalszy plan, a na pierwszy wysuwają się nasi bohaterowie i ich relacje. Komuś to może bardzo przeszkadzać, ale mi się to podoba 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi to też nie przeszkadza, bo to wyróżnia tę serię. Tylko te relacje zaczynają być trochę odtwórcze, nie uważasz? Wiadomo kto z kim i kto do kogo przyjdzie w razie niepowodzeń.

      Usuń