29 lipca 2016

Małe życie - Hanya Yanagihara

Sięgnęłam po nią trochę przez przypadek, zupełnie nie przypuszczając, w co się pakuję. A potem nie mogłam się od niej oderwać, choć czytanie jej sprawiało psychiczny ból. Dawno nie czytałam książki niosącej ze sobą tak silny ładunek emocjonalny. Dawno nie przeczołgała mnie tak żadna lektura, choć szczycę się tym, że niewiele rzeczy jest w stanie mnie ruszyć. Małe życie Hanyy Yanagihary tnie niczym nóż, rani do kości, sieje w duszy spustoszenie. A jednak bez wahania stwierdzę, że jest to najlepsza powieść, jaką w tym roku czytałam. Jedna z najlepszych jaką czytałam w ogóle.


Bohaterami Małego życia jest czwórka przyjaciół. Poznajemy ich w momencie, kiedy właśnie wchodzą w dorosłe życie, kiedy próbują zrealizować swoje marzenia. Willem pragnie być aktorem, JB artystą malarzem, Malcolm wziętym architektem, Jude prawnikiem. Choć na początku grają oni równorzędne role, bardzo szybko pierwsze skrzypce w tej książce zaczyna grać Jude. To jego historia zdominuje tę powieść, to jego losy wstrząsną czytelnikiem dogłębnie. Choć od pierwszych stron czuje się, że to nie będzie lekka lektura, ogrom cierpień, jakich w swoim życiu doświadczył Jude, przytłacza.

Hanya Yanagihara na szczęście nie trzyma się chronologii, przemieszcza się w czasie, stopniowo odsłaniając coraz więcej szczegółów z życia Jude’a. Na szczęście, bo chyba tylko dzięki temu jako tako można się uporać z emocjami towarzyszącymi czytaniu. Małe życie jest trochę jak narkotyk – wiemy, że czytanie tej powieści robi nam krzywdę, a jednocześnie nie możemy przestać - tak silnie wciąga ta książka, tak trudno wyjść z tej historii, która odpycha i fascynuje jednocześnie. I właśnie to stanowi o sile tej książki, to właśnie z tego powodu nie sposób o niej zapomnieć.

Małe życie nie jest wcale takie małe, w papierze to ponad osiemset stron. Zawsze przy tak obszernych lekturach mam obawę, jak sobie poradzi autor z poprowadzeniem historii, czy udźwignie ciężar objętości i nie zarzuci czytelnika niepotrzebnymi szczegółami, dygresjami rozbijającymi główny nurt, czy będzie potrafił stworzyć wiarygodnych bohaterów i sensownie poprowadzić ich losy. Hanyi Yanagiharze to wszystko się udało. Napisała książkę, która uzależnia, którą trawi się jeszcze długo po jej skończeniu, stworzyła historię, która ze strony na stronę coraz bardziej absorbuje i bohaterów tak prawdziwych, że niemal wchodzimy w ich skórę.

Małe życie niesie ze sobą tyle treści, porusza tak wiele tematów (w końcu towarzyszmy bohaterom kilkanaście dobrych lat), że wydaje mi się, że każdy zinterpretuje tę książkę po swojemu, każdy gdzie indziej postawi akcent. Dla mnie jest to książka o tym, jak niewiarygodną krzywdę może człowiek wyrządzić drugiemu człowiekowi, o bolesnej i trudnej drodze wychodzenia z traumy, radzeniu sobie z codziennością, kiedy przeszłość jest tak bolesna, że nie sposób z nią żyć. Jest to też książka o sile przyjaźni, o tym, jak wiele można zrobić, poświęcić i wyrzec się dla drugiego człowieka i o tym, jak wiele z tych starań idzie na marne. Bo czy można uratować kogoś, kto tak mocno pragnie odejść?

Przyznam szczerze, że bałam się pisać o tej książce i nie jestem przekonana, czy choć trochę udało mi się oddać jej charakter. Dawno nie czytałam powieści, która zrobiła na mnie tak silne wrażenie, którą niemal odchorowałam, a o takich pisze się najtrudniej. To, o czym piszę, to tylko promil tego, co zafunduje Wam autorka.

Macie prawo obawiać się tej książki, bo to historia, w której wręcz pragnie się happy endu z obawy, że nie da się więcej udźwignąć smutku i rozpaczy. Rozdzierająca – to słowo chyba najlepiej oddaje charakter tej lektury. A jednak uwierzcie mi, musicie tę książkę przeczytać. Mocna, potwornie obciążająca, a jednocześnie cholernie dobra lektura. Ja Was nie proszę, ja Wam wręcz nakazuję – czytajcie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz