18 lipca 2016

Zaraza - Jerzy Ambroziewicz

Przeczytałam Zarazę Jerzego Ambroziewicza i muszę przyznać, że spodziewałam się większego szału. Nie specjalnie poruszyła mnie ta książka. Właściwie to powiedziałabym, że bardzo poprawna, ale nie na długo zapadająca w pamięć. Jak na taki temat, to trochę bez ikry.


A na warsztat poszła epidemia czarnej ospy, która wybuchła w lipcu 1963 roku we Wrocławiu. Niespodziewanie zaatakowała, wprowadzając w zdumienie lekarzy, budząc postrach pośród mieszkańców miasta, wywołując chaos i zamieszanie. Jerzy Ambroziewicz opisuje akcję walki z epidemią: mobilizację lekarzy, wyjątkowo sprawne działania dotychczas skostniałego aparatu władzy, zamykanie szpitali i izolację chorych. Opisuje sytuację w zamkniętym mieście i życie jego mieszkańców, którym przyszło się zmierzyć z nietypową sytuacją i jakoś nauczyć się w niej żyć. W zasadzie temat samograj, a mam wrażenie, że autor nie ograł go właściwie.

Myślałam, że Zarazę będę czytać z wypiekami na twarzy, niespokojna od napięcia i emocji. Tymczasem tekst Jerzego Ambroziewicza emocji nie wywołuje żadnych. Czyta się go z umiarkowanym zainteresowaniem. Jak na taki temat jest to co najmniej dziwne. Aż prosi się o napięcie rosnące wraz z liczbą ofiar i zarażonych, wraz z coraz bardziej gorączkowo działającymi lekarzami, wraz ze strachem narastającym w mieszkańcach. Tymczasem miałam wrażenie, że w Zarazie dominuje ton lekki, tak jakby autor opowiadał jakąś przyjemną anegdotkę, a nie o szalejącej w mieście epidemii czarnej ospy. Klimatu grozy, napięcia – tak, tego zdecydowanie mi w tym tekście zabrakło. A przecież autora nie ograniczała forma, bo w reporterskiej opowieści – a taki gatunek reprezentuje Zaraza – jest miejsce, żeby trochę popłynąć, podkręcić to i owo, wciąż jednak trzymając się faktów.

Nie jest jednak tak, że uważam czas spędzony na lekturze za zupełnie stracony. Choć nie porwała mnie ta książką, to mimo wszystko całkiem ciekawie czytało się o tym, jak sobie w ówczesnych czasach radzono z rozprzestrzeniającą się chorobą, jak wyglądała praca służby zdrowia i innych jednostek w sytuacji kryzysowej - bez komórek, bez internetu, bez wszystkich dobrodziejstw czasów współczesnych, z ograniczonym dostępem do sprzętu medycznego, leków, podstawowych rzeczy niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania szpitala. Z perspektywy dzisiejszych czasów stanowi to pewnego rodzaju ciekawostkę.

Zaraza to nie tylko historia o rozprzestrzeniającej się czarnej ospie, to też studium psychologiczne człowieka w obliczu zagrożenia. Ile postaci w książce, tyle postaw i reakcji. Obserwujemy lekarzy gotowych do poświęceń, pracujących z narażeniem życia, ale też takich którzy przegrali ze strachem i unikali odpowiedzialności. Czytamy o ludziach zamkniętych w szpitalach czy izolatorach, odciętych od swojego dotychczasowego świata, zmagających się z odizolowaniem i wynikającymi z tego ograniczeniami. A także o tym, jak zmieniały się relacje międzyludzkie pod wpływem narastającego zagrożenia życia.

To, co mnie zaskoczyło w Zarazie to język, który, o dziwo, nie odstawał specjalnie od dzisiejszego. Choć ten tekst ma już ponad pięćdziesiąt lat – współczesna edycja jest wznowieniem wydania z 1965 roku – czyta się go bez większych trudności, wszystko jest zrozumiałe, przejrzyste, nie ma sformułowań, które mogłyby sprawić jakiś większy kłopot. Styl – tu chciałoby się czegoś więcej, znacznie ciekawej czyta się książkę, w której styl pełni równie ważną rolę co treść. Zaraza pod tym względem nie imponuje – jest zwyczajnie, poprawnie, bez językowych szaleństw.

To mogłaby być mocna, wstrząsająca, wywołująca silne emocje książka. A jest zaledwie poprawnym tekstem, przez który leci się szybko, lekko i chyba trochę bezrefleksyjnie. Szkoda, bo temat naprawdę miał potencjał. Można przeczytać w ramach ciekawostki, odradzać lektury nie będę, ale nie widzę też powodu, by okrzyknąć ją książką roku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz