Do tej pory nic sobie nie robiłam
z pochlebnych recenzji książek Larsa Saabye Christensena. Zignorowałam Odpływ i Półbrata, natomiast po najnowszą powieść Beatlesi sięgnęłam bez wahania i nie bardzo potrafię wytłumaczyć
dlaczego. Przecież rzadko sięgam po tego typu literaturę, a jeśli już to tylko
po sprawdzone nazwiska. Ale opis tej książki na tyle mnie zaintrygował, że nie
potrafiłam sobie odmówić.
Beatlesi to historia czwórki przyjaciół z Oslo – Kima, Gunnara,
Seba i Oli – zafascynowanych zespołem z Liverpoolu. Kiedy ich poznajemy, jest
rok 1965, mają po czternaście lat. Cieszą się życiem, chuliganią, poznają smak
pierwszych papierosów i piwa, przeżywają pierwsze miłosne zauroczenia. Przez
kolejnych sześć lat obserwujemy ich dorastanie, dojrzewanie i stopniowe
wkraczanie w dorosłe życie Towarzyszymy im, gdy poznają smak pierwszej porażki,
rozczarowania, miłości, rozpaczy po stracie przyjaciela, czy strachu.
Obserwujemy ich rozwój, kształtowanie się postaw i poglądów, a w tle
wybrzmiewają największe hity Beatlesów.
Wraz z dorastaniem chłopców
zmienia się styl książki. Narratorem jest Kim, to jego oczami obserwujemy
rzeczywistość i to on opowiada o losach ich czwórki. Wraz z upływającym czasem
autor dostosowuje styl wypowiedzi do wieku narratora. Początkowo jest lekko,
przyjemnie, bawią nas wybryki czwórki przyjaciół, dominuje beztroski klimat.
Stopniowo, wraz z upływającym czasem, styl z lekkiego zmienia się na coraz
poważniejszy. Do tekstu wkrada się niepokój, coraz większa staje się świadomość
bohaterów, a co za tym idzie coraz poważniejsze stają się ich problemy. Zmienia
się ich postrzeganie świata, perspektywa, do głosu dochodzi niespokojna
rzeczywistość przełomu lat siedemdziesiątych, w ich dotychczas spokojną codzienność
wkrada się polityka.
Beatlesi to opowieść o dojrzewaniu, wkraczaniu w kolejne etapy
życia, które niosą ze sobą coraz to nowe smaki i wrażenia, problemy i ich
konsekwencje. To opowieść o przyjaźni, która przetrwała, choć wystawiona
została na próbę. To zwyczajnie opowieść o życiu, bo przecież tak ono wygląda –
z początku beztroskie, potem nieprzewidywalne, za każdym jednak razem niosące
ze sobą jakiś bagaż doświadczeń, przeżyć i emocji. Beatlesów czyta się trochę jak pamiętnik sprzed lat. Łatwo się w
czuć w losy bohaterów, ponieważ każdy z nas mógł przeżyć coś podobnego, zderzyć
się z podobnymi sytuacjami i problemami. Z zaciekawieniem śledzi się losy
chłopców, bo tak bardzo przypominają one rzeczywiste życie.
Jest jednak w tej książce coś
męczącego. Z początku czyta się ją z zainteresowaniem, ciekawością co będzie
dalej, do czego zmierza cała historia. Z czasem jednak, zwłaszcza trzecia
część, zaczyna nużyć. Być może też z racji coraz większego wpływu różnego
rodzaju używek na świadomość i percepcję głównego bohatera, książka staje się
nieco chaotyczna, zagmatwana, a klimat coraz bardziej psychodeliczny. Trudno
odróżnić, co dzieje się naprawdę, a co jest tylko wytworem fantazji narratora.
Coraz bardziej czekałam swięc na finał, a tu z kolei miałam wrażenie, że czegoś
nie ogarnęłam, że na tych ponad siedmiuset stronach umknęło mi coś, co
spowodowało, że zakończenie nie do końca jest dla mnie jasne. Co zrobić – mówi
się trudno.
Podsumowując - nie wiedziałam,
czego się właściwie spodziewać po autorze, brakuje mi też punktu odniesienia do
poprzednich jego książek, trudno mi zatem ocenić najnowszą pozycję. Wydaje mi
się, że całość wypadła raczej zgrabnie – jest ciekawa historia, jest
interesujące tło obyczajowo-polityczne i dość wyraźnie zarysowany okres przemian
w Norwegii przełomu lat siedemdziesiątych, jest galeria całkiem przekonujących
i bliskich życiu postaci. Zabrakło mi jednak jakichś konkretnych emocji podczas
lektury tej książki, ale tak poza tym – nie mam się do czego przyczepić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz