Po dobrej, mrocznej i trzymającej
w napięciu trylogii Oblicza Victorii Bergman ciężko uwierzyć w to, co zafundował duet Erik Axl Sund w swojej
kolejnej książce. Śmiercionośny upominek
jest żenująco słaby i aż dziw bierze, że wyszedł spod tego samego pióra.
Szwecję zalewa fala samobójstw.
Młodzi ludzie odbierają sobie życie w wyszukany i często makabryczny sposób.
Łączy ich to, że w chwili śmierci słuchali muzyki artysty skrywającego się pod
pseudonimem Hunger. Śledztwo prowadzi Jens Hurtig, bohater znany nam z
poprzedniego cyklu. Czy uda mu się trafić na ślad Hungera i powstrzymać młodych
ludzi przed odebraniem sobie życia?
Dla kogoś, kto najpierw zetknął
się z trylogią o Victorii Bergman lektura Śmiercionośnego
upominku będzie szokiem. Niedowierzanie mieszać się będzie z rosnącym ze
strony na stronę rozczarowaniem. Ta książka sprawia wrażenie, jakby wyszła spod
pióra jakiegoś początkującego pisarza, a nie autora bardzo dobrego cyklu. Nawet
gdybym chciała uniknąć porównań do poprzednich książek, to się nie da. Śmiercionośny upominek na tle trylogii
wypada rozpaczliwie marnie i jest pozbawiony wszystkiego tego, co trylogię
czyniło lekturą świetną.
Pierwsze czego brakuje Śmiercionośnemu ładunkowi, a co
zdecydowanie ma trylogia, to napięcie. Śmiercionośny
ładunek, chociaż temat samobójstw popełnianych w wielce wyszukany sposób
wydaje się być samograjem, czyta się z umiarkowanym zainteresowaniem. Po
pierwsze panuje w niej chaos – za dużo bohaterów, którzy sprawiają wrażenie
przypadkowych. Nie wiadomo, do kogo warto się przywiązać, a kto za chwilę
odejdzie w niepamięć. Wątki, przynajmniej na początku, sprawiają wrażenie dość
luźno prowadzonych i średnio się ze sobą łączących, co również daje poczucie,
że trochę zmierzamy donikąd, a przynajmniej nie po drodze nam z zamierzeniem
autorów. Inna sprawa, że potencjalne ofiary, czyli nie radząca sobie ze sobą i
rzeczywistością młodzież, balansująca na pograniczu depresji, szukająca
ukojenia w mrocznej muzyce i samookaleczeniu, zamiast budzić współczucie, budzi
politowanie. To jest ta druga rzecz – bohaterowie. Nie wyszło tym razem
chłopakom. Papierowe, nieprzekonujące, płaskie, budzące śmieszność postaci, sprawiające
wrażenie tworzonych w pośpiechu, na kolanie. Daleko im do prawdziwych ludzi z
krwi i kości. W trylogii mieliśmy okazję wnikać w psychikę bohaterów, poznawać
ich motywację, myśli, przyczyny ich postępowania. Tu – ślizgamy się po
powierzchni. Mamy galerię samobójców, dość przypadkowo ze sobą połączonych, o
których wiemy tyle co nic, a już niemal żadnego pojęcia nie mamy, co ich
popycha do tak dramatycznych czynów.
Trylogia robiła wrażenie mocnym
tematem, niosła w sobie duży ładunek emocji, plątała wątki i zwodziła na
manowce, jednak wszystko ostatecznie układało się we w miarę sensowną całość.
Od tamtej serii trudno się było oderwać. Śmiercionośny
ładunek z trudem natomiast doczytuje się do końca. Ta książka męczy – jest
zwyczajnie nudna, przeciętna, brakuje w niej jakiegokolwiek klimatu, a i
zakończenie pozostawia wiele do życzenia. Z założenia miała być mroczna i
niepokojąca, była śmieszna i pozbawiona napięcia. Jedyny plus, jaki dostrzegam
to krótkie rozdziały, które na szczęście przyspieszały tempo czytania,
ograniczając cierpienie czytelnika do absolutnego minimum. Jestem mocno zawiedziona,
jeszcze mocniej rozczarowana i bardzo zdziwiona, że spod pióra tych samych osób,
mogą wyjść tak różne, plasujące się na różnych krańcach książki.
Widać chłopaki lepiej się czują w
formie dłuższej, w której mają pole popisu dla rozwinięcia wątków,
poprowadzenia akcji i nakreślenia wiarygodnych, przekonujących i
skomplikowanych postaci. W formie krótszej radzą sobie bardzo średnio. Nie
przekonują ani fabułą, ani postaciami, ani klimatem, tworząc książkę płaską i
nudną aż do bólu.
Absolutna strata czasu.
Czyli dobrze, że nawet nie miałam ochoty po nią sięgać :D
OdpowiedzUsuńBookeaterreality
Bardzo słusznie! :)
OdpowiedzUsuń