21 czerwca 2016

Śmiercionośny ładunek - Erik Axl Sund

Po dobrej, mrocznej i trzymającej w napięciu trylogii Oblicza Victorii Bergman ciężko uwierzyć w to, co zafundował duet Erik Axl Sund w swojej kolejnej książce. Śmiercionośny upominek jest żenująco słaby i aż dziw bierze, że wyszedł spod tego samego pióra.


Szwecję zalewa fala samobójstw. Młodzi ludzie odbierają sobie życie w wyszukany i często makabryczny sposób. Łączy ich to, że w chwili śmierci słuchali muzyki artysty skrywającego się pod pseudonimem Hunger. Śledztwo prowadzi Jens Hurtig, bohater znany nam z poprzedniego cyklu. Czy uda mu się trafić na ślad Hungera i powstrzymać młodych ludzi przed odebraniem sobie życia?

Dla kogoś, kto najpierw zetknął się z trylogią o Victorii Bergman lektura Śmiercionośnego upominku będzie szokiem. Niedowierzanie mieszać się będzie z rosnącym ze strony na stronę rozczarowaniem. Ta książka sprawia wrażenie, jakby wyszła spod pióra jakiegoś początkującego pisarza, a nie autora bardzo dobrego cyklu. Nawet gdybym chciała uniknąć porównań do poprzednich książek, to się nie da. Śmiercionośny upominek na tle trylogii wypada rozpaczliwie marnie i jest pozbawiony wszystkiego tego, co trylogię czyniło lekturą świetną.

Pierwsze czego brakuje Śmiercionośnemu ładunkowi, a co zdecydowanie ma trylogia, to napięcie. Śmiercionośny ładunek, chociaż temat samobójstw popełnianych w wielce wyszukany sposób wydaje się być samograjem, czyta się z umiarkowanym zainteresowaniem. Po pierwsze panuje w niej chaos – za dużo bohaterów, którzy sprawiają wrażenie przypadkowych. Nie wiadomo, do kogo warto się przywiązać, a kto za chwilę odejdzie w niepamięć. Wątki, przynajmniej na początku, sprawiają wrażenie dość luźno prowadzonych i średnio się ze sobą łączących, co również daje poczucie, że trochę zmierzamy donikąd, a przynajmniej nie po drodze nam z zamierzeniem autorów. Inna sprawa, że potencjalne ofiary, czyli nie radząca sobie ze sobą i rzeczywistością młodzież, balansująca na pograniczu depresji, szukająca ukojenia w mrocznej muzyce i samookaleczeniu, zamiast budzić współczucie, budzi politowanie. To jest ta druga rzecz – bohaterowie. Nie wyszło tym razem chłopakom. Papierowe, nieprzekonujące, płaskie, budzące śmieszność postaci, sprawiające wrażenie tworzonych w pośpiechu, na kolanie. Daleko im do prawdziwych ludzi z krwi i kości. W trylogii mieliśmy okazję wnikać w psychikę bohaterów, poznawać ich motywację, myśli, przyczyny ich postępowania. Tu – ślizgamy się po powierzchni. Mamy galerię samobójców, dość przypadkowo ze sobą połączonych, o których wiemy tyle co nic, a już niemal żadnego pojęcia nie mamy, co ich popycha do tak dramatycznych czynów.

Trylogia robiła wrażenie mocnym tematem, niosła w sobie duży ładunek emocji, plątała wątki i zwodziła na manowce, jednak wszystko ostatecznie układało się we w miarę sensowną całość. Od tamtej serii trudno się było oderwać. Śmiercionośny ładunek z trudem natomiast doczytuje się do końca. Ta książka męczy – jest zwyczajnie nudna, przeciętna, brakuje w niej jakiegokolwiek klimatu, a i zakończenie pozostawia wiele do życzenia. Z założenia miała być mroczna i niepokojąca, była śmieszna i pozbawiona napięcia. Jedyny plus, jaki dostrzegam to krótkie rozdziały, które na szczęście przyspieszały tempo czytania, ograniczając cierpienie czytelnika do absolutnego minimum. Jestem mocno zawiedziona, jeszcze mocniej rozczarowana i bardzo zdziwiona, że spod pióra tych samych osób, mogą wyjść tak różne, plasujące się na różnych krańcach książki.

Widać chłopaki lepiej się czują w formie dłuższej, w której mają pole popisu dla rozwinięcia wątków, poprowadzenia akcji i nakreślenia wiarygodnych, przekonujących i skomplikowanych postaci. W formie krótszej radzą sobie bardzo średnio. Nie przekonują ani fabułą, ani postaciami, ani klimatem, tworząc książkę płaską i nudną aż do bólu.

Absolutna strata czasu. 

2 komentarze: