13 października 2018

Lud. Z grenlandzkiej wyspy - Ilona Wiśniewska


Po Spitsbergenie (Białe) i Norwegii (Hen) przyszła pora na Grenlandię. A dokładnie na Uummannaq,  niewielką wyspę o powierzchni dwunastu kilometrów kwadratowych, na której Ilona Wiśniewska spędziła trzy miesiące, pracując jako wolontariuszka w domu dziecka, przy okazji obserwując życie lokalnej społeczności.


Autorka ma swój charakterystyczny styl, do którego zdążyła już przyzwyczaić czytelnika. Po pierwsze – egotyczna lokalizacja. Surowy klimat, wszechotaczający chłód, lód i śnieg - miejsca, do których raczej nikt nie trafia przez przypadek – to kierunek, który sobie obiera. Po drugie – postaci. Bohaterowie książek Wiśniewskiej to ludzie twardzi, zahartowani przez naturę, żyjący zgodnie z jej rytmem. Ludzie o silnych charakterach, gorących sercach i niebanalnych życiorysach. Po trzecie – warsztat. Autorce nigdzie się nie spieszy, uważnie słucha i obserwuje, skupia się na swoich bohaterach i poświęca im dużo uwagi. To z kolei przekłada się na sposób narracji – Ilona Wiśniewska snuje swoje historie niespiesznie, nastrojowo, dbając o dobór słów. Pod tym kątem Lud. Z grenlandzkiej wyspy nie jest zaskoczeniem. Zaskoczeniem może być większa niż do tej pory obecność autorki w tekście – osobiste refleksje, wspomnienia, prywatne szczegóły. Nie ma tego dużo, jednak w przypadku reportaży Wiśniewskiej od razu rzuca się to w oczy. Te osobiste wstawki nie dominują całości, nie budzą nawet jakiegoś oporu, a mam takie wrażenie, że dzięki temu robi się tak bardziej intymnie, że nawiązuje się bliższą więź z autorką, że można się wczuć w jej sytuację, emocje, identyfikować się z nią lub nie. Co jest całkiem ciekawym doświadczeniem.

To, na co zwróciłam uwagę podczas lektury i co wzbudziło mój szacunek do autorki, to jej postawa zarówno wobec ludzi, z którymi obcowała, jak i sytuacji, których była świadkiem. Ilona Wiśniewska weszła w społeczność rządzącą się swoimi prawami, narzuconymi przez naturę lub polityczno-społeczne uwarunkowania. Widziała rzeczy, czy słyszała historie, które dla kogoś z zewnątrz, z innego kręgu kulturowego mogą być szokujące, niezrozumiałe, budzące sprzeciw. Ona podchodzi do tego z pokorą i zrozumieniem. Nie robiąc sensacji, bez oburzenia, piętnowania, wytykania palcami – choć czasem sama czuła dyskomfort. Mimo to usznowała kulturę i obyczaje  ludzi, wśród których się znalazła.

I tu dochodzę do sedna, bo trochę na opak mi wszystko wyszło. O czym właściwie jest to książka? O czym tym razem pragnie nam opowiedzieć autorka? Wiśniewska opowiada nam o Grenlandii przez pryzmat tego, co czują i myślą o swoim kraju mieszkańcy Uummannaq. Dużo miejsca poświęca autorka trudnym relacjom na linii Dania – Grenlandia, wynikającym z zależności tego drugiego oraz temu, jak ta zależność przełożyła się na kondycję grenlandzkiego społeczeństwa. Wzajemna niechęć, utarte stereotypy, poczucie wyższości Duńczyków, ograniczone możliwości edukacji Grenlandczyków, zaszłości historyczno-polityczne i sporo innych kwestii, które tych relacji nie ułatwiają. W tym kontekście poruszająca i szokująca jest historia Helene, która w dzieciństwie padła ofiarą okrutnego duńskiego eksperymentu. To jedna płaszczyzna tej książki. Druga to wewnętrzne problemy trawiące mieszkańców Grenlandii – liczne samobójstwa, wykorzystywanie seksualne w rodzinach, trudności w wyrażaniem uczuć, co z kolei rzutowało na relacje rodzinne. Tu znów nie bez znaczenia okazuje się być dom dziecka, w którym na co dzień przebywała i pracowała reporterka. Poczucie osamotnienia, brak odpowiednich wzorców w wychowaniu dzieci i budowaniu rodziny – to kolejne ważne wątki. Kultura i historia Grenlandii wpleciona w historie bohaterów to właściwie trzecia warstwa tej książki, która wszystko scala i uzupełnia.

Ciekawe rozmowy z jeszcze ciekawszymi rozmówcami, interesujące odautorskie obserwacje i spostrzeżenia, emocje – zarówno bohaterów, jak i wysłuchującej ich historii autorki – z tego zbudowana jest ta książka. I choć do tej pory zachwycałam się językiem Wiśniewskiej, jej umiejętnościami budowania odpowiedniego nastroju słowem, uchwycenia rzeczywistości, to tym razem czasem coś mi zgrzytało. Zabiegi językowe nie zawsze były zrozumiałe i czasem utrudniały odbiór. A mimo to stwierdzam po raz kolejny, że lubię tę autorkę i że sięgnę po jej kolejne książki. Bo jest coś w Pani Wiśniewskiej, jej tekstach, narracji, historiach, co mnie urzeka. I dlatego będę Was namawiać do tej książki, bo nawet mimo drobnych wad wciąż jest interesująca, wciągająca, osobista i wzruszająca. To po prostu warta uwagi książka jest. Tak po prostu.

2 komentarze:

  1. Tę książkę też chętnie bym przeczytała, ale na pewno nie teraz, kiedy jest coraz bliżej końca października, a nam ciągle nie grzeją. Grzeję się gorącą herbatą i kotem, no ale. Na Grenlandię chętnie, ale (upalnym) latem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy to właśnie teraz jest najlepszy moment na tę książkę :) Wczujesz się w klimat ;)

      Usuń