Kristina utopiła swoje dzieci, by
zaznać choć chwili spokoju. Elli nie znosi ograniczeń, łamie wszystkie zasady pchana
silną potrzebą wolności. Sigrid szuka dobrego miejsca do życia, w którym
czułaby się potrzebna. Losy tych trzech kobiet przetną się w szpitalu
psychiatrycznym, znajdującym się na jednej z wysp archipelagu Nagy. Dla Sigrid,
pracującej w nim jako pielęgniarka, stanie się on oazą; dla Kristiny i Elli –
więzieniem.
W tym szpitalu się nie leczy;
izoluje się w nim te, które w jakiś sposób nie przystają do ram określonych
przez społeczeństwo – swoimi czynami, zachowaniem, potrzebami. Jedne przebywają
tu za karę, bez możliwości powrotu. Drugie, tak jak Sigrid, na izolację
decydują się same, szukając tu wytchnienia od coraz bardziej wymagającego i
popadającego w chaos świata. Wyspa dusz – miejsce dla kobiet targanych przez
wewnętrzne demony, odstających od reszty, nikomu niepotrzebnych lub tych, które
w odcięciu i samotności szukają ukojenia.
Trzy wcześniej wymienione kobiety
nie są jedynymi bohaterkami tej książki, ale to ich losy wysuną się na pierwszy
plan. To one staną się trzonem tej powieści, a ich życiorysy nakreślą ramy
toczącej się na przestrzeni kilkudziesięciu lat akcji. Kristinę poznajemy w 1891
roku, Elli na wyspę trafia czterdzieści trzy lata później. Ogniwem łączącym te
dwie bohaterki stanie się sprawująca nad nimi opiekę Sigrid. To także ona
będzie tą, której historia stanie się epilogiem tej powieści.
Ta książka wciąga klimatem. Jest
w niej coś, co niepokoi. To poczucie wzmaga stworzone przez autorkę tło –
odizolowana od reszty świata wyspa, budzący strach szpital psychiatryczny,
mroczne korytarze, posępne izolatki, krzyk kobiet niosący się po budynku. Johanna
Holström niewiarygodnie przekonująco oddaje też stany psychiczne swoich
bohaterek, w których te się znajdują. Ich silne emocje, stany depresyjne,
cierpienie niemal się udzielają czytelnikowi. To zdecydowanie mocna strona tej
powieści.
Trochę słabiej wypada sama
historia. Część poświęcona Kristinie wydaje się być najciekawsza, najbardziej
poruszająca, najpełniej poprowadzona. Losy Elli i Sigrid nie porywają już tak
bardzo; wciąż czyta się książkę z zainteresowaniem, ale emocje towarzyszące tym
partiom książki już nie są tak silne. Najbardziej mnie rozczarowało to, jak
powiązała ze sobą te trzy bohaterki autorka. Spodziewałam się, że Kristina i
Elli wejdą w jakąś głębszą relację, że coś się między nimi się wydarzy, wejdą w
jakiś wzajemny układ, ale nic z tego; ich losy przecinają się, ale nie łączą.
Biegną raczej obok siebie, a spaja je tylko postać Sigrid. Szkoda, bo aż się
prosiło o to, żeby coś zagrało pomiędzy tymi trzema bohaterkami, co sprawiłoby,
że powieść stałaby się jeszcze bardziej wielowymiarowa, skomplikowana i
trzymająca w napięciu. Tego trochę mi zabrakło. Mało dopracowana wydaje mi się
też końcówka książki, w której fabuła gwałtownie przyspiesza, skracając i
upraszczając pewne wątki. Oczywiście,
wszystko co niedopowiedziane można sobie bez problemu dośpiewać, ale poczucie
jakiegoś takiego pośpiechu, czy braku pomysłu na finał pozostało.
Wyspa dusz nie jest książką idealną i pozostawia po sobie lekkie
poczucie niedosytu. Natomiast nie mogę odmówić jej tego, że zapada w pamięć i
jeszcze długo rezonuje po skończonej lekturze. Mam zresztą takie poczucie, być
może błędne, że na kobiety ta książka oddziaływać będzie silniej, głównie z
racji tematów, które porusza. Nie będę ukrywać, że na mnie w kilku miejscach
wywarła mocne wrażenie, a najsilniej oddziaływały na mnie losy Kristiny. W
powieści Wyspa dusz na pierwszy plan
wysuwa się kwestia nierówności płci i pozycji kobiet w społeczeństwie. Kobietom
z góry narzucone są określone role i wyznaczone granice, których nie wypada lub
nie wolno im przekraczać, a każde
wyjście poza schemat, nieważne czy spowodowane świadomym wyborem, czy koleją
losu, spotyka się ostracyzmem. Powiedzieć, że książka jest tylko o tym, byłoby
też dużym uproszczeniem. Śmiało po lekturze można byłoby podyskutować sobie o
kruchości ludzkiej psychiki, o tym, jak funkcjonuje ona w sytuacji kryzysowej, jak
na naszą kondycję wpływają różne doświadczenia z dzieciństwa. Jest tu też
szerokie pole do dyskusji o relacjach na linii dziecko-matka i ich przełożeniu
na funkcjonowanie w dorosłym życiu, czy w ogóle o instytucji matki i postrzeganiu
macierzyństwa. Dlatego tak trudno zapomnieć o tej książce, bo co inna
bohaterka, to inna historia, inne doświadczenie i kolejne tematy do refleksji.
Może nie to, że od razu Wam polecam Wyspę
dusz, ale możecie wziąć ją pod rozwagę w swoich planach czytelniczych.
P.S. Mam wrażenie, że w tej powieści wyjątkowo często pojawiało się jedno słowo w różnych odmianach i wręcz prześladowało mnie ono podczas lektury. Czy ktoś z Was już czytał i może spróbuje zgadnąć, jakie słowo mam na myśli?
Nie czytałam, więc nie wiem o jakie słowo chodzi, ale książka mnie zaintrygowała. Szczególnie ostatni akapit (przedostatni, jeśli za ostatni liczyć peesa). Kolejna, po "Jednostce" i "Vox", którą wzięłabym na tapetę :)
OdpowiedzUsuńMoże jakoś wyjątkowo nie powala na kolana, ale czyta się szybko. No i jest się nad czym zastanawiać po lekturze.
Usuń