Ta niewielkich rozmiarów książka
ma wszystko co potrzeba: urzekającą historię, wyrazistych bohaterów i
odpowiednio dobrany do całości styl. Prostota – to w niej tkwi sekret tej
powieści.
Tu nie ma rozbuchanej fabuły,
zresztą nawet nie jest ona potrzebna. Pascal Garnier tworzy prostą opowieść za
pomocą równie prostych środków, ale za to taką, która na długo pozostaje w
głowie. Historię ciepłą, choć przewrotną; trochę zabawną, a trochę wzruszającą
- taką po prostu słodko-gorzką jak życie. I choć od początku wiemy, jaki będzie
jej finał – bo ten serwuje nam autor na dzień dobry – czyta się ją z dziwnie
niesłabnącym zainteresowaniem. Tak jakby nie samo zakończenie było najważniejsze, a to, co
do niego doprowadziło. Autor stopniowo odkrywa karty i krok po
kroku wprowadza nas w świat swoich bohaterów, zdradzając kolejne ich tajemnice.
Simon, będący raczej bliżej końca
niż początku swej życiowej drogi, wykonuje dość specyficzny zawód i właśnie zamierza wykonać swoje ostatnie zlecenie.
Jest zimny, spokojny, pewny siebie. […] Kiedy
patrzy na kogoś, przez plecy przechodzi lodowaty chłód. Taki jest właśnie
Simon, któremu bliżej do tej ciemnej niż jasnej strony mocy. Bernard to jego
przeciwieństwo – młody, naiwny, niezbyt rozgarnięty młody człowiek, ale za to
ciepły, wrażliwy i o dobrym sercu. Drogi tych dwóch totalnie różnych bohaterów przetną
się. Los postawi ich na swojej drodze, a każdy z nich inną wyciągnie lekcję z
tego spotkania.
Jest coś urzekającego w historii,
którą tworzy Pascal Garnier. Choć mało zostawił w niej miejsca na niuanse i
szarości, to absolutnie nie wydaje się być ona schematyczna i stereotypowa. Autor
wie, co chce nam przekazać i robi to tak, by czytelnik tego przesłania nie
tracił z pola widzenia. Jasny przekaz autor uzyskuje za pomocą odpowiednio dobranych
i z umiarem stosowanych środków. Od pierwszych stron można poczuć, że autor
bardzo uważnie dobiera słowa, uważa na metafory i porównania, buduje proste
zdania, które czasem formą przypominają aforyzmy. Podoba mi się jego styl – trochę
poetycki, ale pozbawiony niepotrzebnej kwiecistości; prosty, ale elegancki,
przejrzysty i odpowiednio okraszony porcją wyszukanego, czarnego humoru. Dzięki
temu Jak się ma Twój ból? ma taki
swój specyficzny klimat.
Przy tak oszczędnym podejściu do
języka i stylu, bohaterów można pociągnąć
nieco grubszą kreską, co też czyni autor, nadając im bardzo wyraźny zestaw cech. Oprócz wspomnianych już Simona i Bernarda mamy tu jeszcze: Fionę – trochę
pogubioną w życiu dziewczynę z małym dzieckiem; Rose – która […] wyglądała jak bułeczka maślana z lokami,
jakby wysypała sobie na głowę garnek makaronu kolanek. Przypominała dobrą
wróżkę z kreskówek […] i Anaïs – matkę Bernarda, która życiowe
niepowodzenia topi w butelce negrity. Z tej piątki każdy jest inny, charakterystyczny,
nieco przerysowany. Autor wyraźnie zestawia ich na zasadzie kontrastu, wciąż
jednak zachowując w tym wiarygodność. Jego bohaterowie są zwyczajnie
niezwyczajni w swojej niedoskonałości, przez co wciąż wiarygodni, budzący ciepło
i sympatię.
O czym jest ta książka? Na to pytanie w
pierwszej kolejności odpowiedziałabym, że o życiu – z całym jego dobrodziejstwem
inwentarza. Z wszystkimi niespodziankami, radościami, smutkami, nadziejami i
rozczarowaniami, które nieustannie nam serwuje. A potem odpowiedziałabym, że
jest to także książka o braku, który każdy z nas nosi w sobie i bólu, jaki ten
brak wywołuje – czasem większy, czasem mniejszy, w zależności od etapu, na
którym znajduje się nasze życie. Te obie rzeczy determinują nasze życiowe
wybory, które prowadzą nas często w zaskakującym kierunku. Jak się ma Twój ból? to dla mnie bardzo
duża niespodzianka i pozytywne zaskoczenie. Chyba pierwsza w tym roku książka,
która sprawiła mi taką przyjemność. Polecam!
Chętnie przeczytam
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
A taka, powiedziałabym, niepozorna okładka :) Piszesz tak pięknie o języku, stylu autora, a mnie się ostatnio włącza w takich momentach dumanie nad tym, ile w tym stylu jest autora, a ile pracy tłumacza. Za mało wiem o profesji tego drugiego, przez co wydaje mi się, że na jego miejscu tłumaczyłabym pewnie wszystko na jedno kopyto. I każda książka byłaby taka sama ;)
OdpowiedzUsuńNa pewno jest w tym dużo pracy tłumacza, jego wyczucia, co zostawić, co wyrzucić, w jakie ubrać tekst słowa, by pozostać jak najbliżej oryginału. Na pewno nie ingeruje jednak w styl jako taki - w tym sensie, że z kogoś oszczędnego w słowach nie zrobi nazbyt wylewnego, a znów kwiecistego stylu nie zamieni na wyważony. Musi znaleźć równowagę. Myślę, że jest to bardzo trudna praca. A sama książka - rzeczywiście okładka niepozorna, ale zawartość zaskakująca. Polecam :)
Usuń