24 stycznia 2018

4 lata minęły...

Czwarty rok blogowania okazał się rokiem dotychczas najtrudniejszym. Na tyle trudnym, że były momenty, kiedy zastanawiałam się, czy dalsze prowadzenie bloga ma jeszcze jakiś sens. Wciąż, w porównaniu z latami poprzednimi, udało mi się utrzymać dobre tempo czytania, jednak częstotliwość pisania zdecydowanie siadła. Dwa wpisy w miesiącu to trochę za mało i sama miałam poczucie, że nie o to mi chodziło, kiedy startowałam z tym projektem. Jeden tekst na tydzień wydaje się być optymalny, ale nawet i na to nie starczało mi czasu. W związku z tym, że przestawałam już wyrabiać na zakrętach i sama wpędzałam się we frustrację, całkiem poważnie zaczęłam się zastanawiać nad tym, z której pozazawodowej aktywności zrezygnować i każdej było mi żal.


Bądźmy ze sobą szczerzy – to właśnie pisanie i cała reszta „zabaw” okołoblogowych pożera najwięcej czasu. Co tu dużo mówić – to nie jest tak, że siadam, pstryk i tekst sam w dwadzieścia minut wyskakuje mi spod palców. Nie. Czasem zżera mi to dwie lub trzy godziny nim coś sensownego powstanie, czasem w ogóle już po kilku linijkach rezygnuję z pisania, a czasem wracam do tekstu po kilku dniach i rodzę go w mniejszych lub większych bólach. Bywa też tak, że idzie mi świetnie, ale w 2017 roku była to jednak rzadkość.

Bo 2017 rok postanowił sobie ze mnie zadrwić i kilkoma pstryczkami w nos pokazać, gdzie jest moje miejsce. Mieszał mi w planach, życiorysie, wywijał niemiłe numery, zaskakiwał – niestety nie zawsze pozytywnie. Wystawiał mnie też na próby, które jakoś przetrwałam, ale lekko nie było. To w gruncie rzeczy był dla mnie bardzo trudny rok – a kiedy rzeczywistość przerasta, siadają chęci na robienie czegokolwiek innego. Na czym oczywiście ucierpiał blog. Dotychczas przekonana, że znalazłam złoty środek i świetnie sobie radzę z łączeniem wszystkich swoich aktywności, w ubiegłym roku poległam w zderzeniu z rzeczywistością.

Tylko wrodzony upór oraz poczucie, że za dużo serca i czasu włożyłam w to, co tutaj robię, by tak rzucić to z dnia na dzień, spowodował, że nie znikłam ostatecznie z blogosfery. Ile mnie to kosztowało wiem to tylko ja i mój osobisty recenzent tekstów – mąż 😉 Siłę napędową daliście mi też Wy, bo włożona w ten blog energia, wraca do mnie w postaci Waszych reakcji, komentarzy, lajków, dyskusji (czasem również na żywo), miłych opinii, wiadomości, które czasem dostaję i jakoś zrobiło mi się tego wszystkiego żal. Zagryzłam zatem zęby i oto wciąż jestem 😊

Żeby jednak nie było, że tylko sam smutek, żal i czarna rozpacz, to ten przewrotny 2017 rok przyniósł mi też coś dobrego. Drwiąc sobie oczywiście ze mnie przy okazji, bo dokładnie rok temu, kiedy stukały mi trzy latka w sieci, pisałam [klik], że z bloga nie mam nic – ani fejmu, ani kasy, tylko osobistą satysfakcję. A tymczasem moja radosna twórczość zaowocowała w postaci nowej pracy i tak oto od kilku miesięcy robię sobie w książkach i bawię się przy tym świetnie. Także dobre rzeczy w tym ubiegłym roku też mi się czasem zdarzały 😉

Gdzieś tam przez skórę czuję, że ten rok będzie lepszy i przyniesie mi sporo dobrego. Choć nie wiem, skąd to przekonanie, bo urodzoną optymistką to ja nie jestem; może mi mąż dosypuje czegoś do herbaty, a może o jeden raz za dużo zbyt mocno uderzyłam się w głowę? Ale ponieważ dobrze mi w tym niecodziennym dla mnie stanie, to sobie jeszcze w nim przez jakiś czas pobędę (aż mi przejdzie i ostatecznie powrócę do rzeczywistości).

Także takie mam refleksje przy okazji blogowych urodzin tym razem, takimi przemyśleniami się z Wami dzielę, a jeśli Wy także macie ochotę się czymś ze mną podzielić – to śmiało. Następna taka okazja będzie dopiero za rok 😊

6 komentarzy:

  1. Marudo, gratulacje z powodu rocznicy :)! Życzę weny i wytrwałości, no i wielu interesujących książek w 2018. Nie wiem, z jakiej części naszego pięknego kraju pochodzisz, ale jeśli bywasz gdzieś gdzieś w okolicach Krakowa, chętnie poświętuję w realu ;). Podrazwiam, Patrycja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pochodzę z Mazur, mieszkam w stolicy, a do Krakowa pewnie przyjadę na październikowe targi :)

      Usuń
  2. Myślę, iż wiele blogerów ma takie chwile słabości. Ja również nie jestem wyjątkiem - jesienią i zimą czytam i piszę więcej po to, aby wiosną i latem mój blog praktycznie zamarł. Piszemy dla własnej przyjemności, więc należy to robić zdroworozsądkowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie to samo :) Jak tylko słońce wyjdzie, ciągnie na zewnątrz. A co do pisania i blogowania, to czasem odzywa się poczucie obowiązku :) Nic na to nie poradzę, ale staram się zachować zdrowe podejście.

      Usuń
  3. Gratulacje, ładna cyfra :) Z blogiem, jak i zresztą z każdym innym hobby, nic na siłę. Wszak to ma być przyjemność. Choć przyznam, że nie wiem jak podchodzą do tego ci, którzy chcą na blogowaniu zarabiać - może zwierają pośladki i zmuszają się do systematyczności? Np. co 2-3 dni notka musi być, nie ma to tamto.

    PS. Nie przeczytałam tych "Kości". Nie miałam nastroju, sięgnęłam po obyczajówkę i w sumie żałuję. Następna okazja będzie najwcześniej w niedzielę :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę przyjemność, ale jak się już coś zaczęło i chce się to robić w miarę dobrze, to i trochę obowiązek :) Pewnie Ci co na blogach zarabiają, mają inną motywację. Ja po prostu nie chciałam zniknąć z sieci.

      A co do serii Becketta, to po trzeciej części trochę siada niestety :/

      Usuń