Czwarty rok blogowania okazał się
rokiem dotychczas najtrudniejszym. Na tyle trudnym, że były momenty, kiedy
zastanawiałam się, czy dalsze prowadzenie bloga ma jeszcze jakiś sens. Wciąż, w
porównaniu z latami poprzednimi, udało mi się utrzymać dobre tempo czytania,
jednak częstotliwość pisania zdecydowanie siadła. Dwa wpisy w miesiącu to
trochę za mało i sama miałam poczucie, że nie o to mi chodziło, kiedy
startowałam z tym projektem. Jeden tekst na tydzień wydaje się być optymalny,
ale nawet i na to nie starczało mi czasu. W związku z tym, że przestawałam już
wyrabiać na zakrętach i sama wpędzałam się we frustrację, całkiem poważnie
zaczęłam się zastanawiać nad tym, z której pozazawodowej aktywności zrezygnować
i każdej było mi żal.
Bądźmy ze sobą szczerzy – to
właśnie pisanie i cała reszta „zabaw” okołoblogowych pożera najwięcej czasu. Co
tu dużo mówić – to nie jest tak, że siadam, pstryk i tekst sam w dwadzieścia
minut wyskakuje mi spod palców. Nie. Czasem zżera mi to dwie lub trzy godziny
nim coś sensownego powstanie, czasem w ogóle już po kilku linijkach rezygnuję z
pisania, a czasem wracam do tekstu po kilku dniach i rodzę go w mniejszych lub
większych bólach. Bywa też tak, że idzie mi świetnie, ale w 2017 roku była to
jednak rzadkość.
Bo 2017 rok postanowił sobie ze
mnie zadrwić i kilkoma pstryczkami w nos pokazać, gdzie jest moje miejsce.
Mieszał mi w planach, życiorysie, wywijał niemiłe numery, zaskakiwał – niestety
nie zawsze pozytywnie. Wystawiał mnie też na próby, które jakoś przetrwałam,
ale lekko nie było. To w gruncie rzeczy był dla mnie bardzo trudny rok – a
kiedy rzeczywistość przerasta, siadają chęci na robienie czegokolwiek innego.
Na czym oczywiście ucierpiał blog. Dotychczas przekonana, że znalazłam złoty
środek i świetnie sobie radzę z łączeniem wszystkich swoich aktywności, w
ubiegłym roku poległam w zderzeniu z rzeczywistością.
Tylko wrodzony upór oraz
poczucie, że za dużo serca i czasu włożyłam w to, co tutaj robię, by tak rzucić
to z dnia na dzień, spowodował, że nie znikłam ostatecznie z blogosfery. Ile
mnie to kosztowało wiem to tylko ja i mój osobisty recenzent tekstów – mąż 😉 Siłę napędową daliście
mi też Wy, bo włożona w ten blog energia, wraca do mnie w postaci Waszych
reakcji, komentarzy, lajków, dyskusji (czasem również na żywo), miłych opinii,
wiadomości, które czasem dostaję i jakoś zrobiło mi się tego wszystkiego żal.
Zagryzłam zatem zęby i oto wciąż jestem 😊
Żeby jednak nie było, że tylko
sam smutek, żal i czarna rozpacz, to ten przewrotny 2017 rok przyniósł mi też
coś dobrego. Drwiąc sobie oczywiście ze mnie przy okazji, bo dokładnie rok
temu, kiedy stukały mi trzy latka w sieci, pisałam [klik], że z bloga nie mam
nic – ani fejmu, ani kasy, tylko osobistą satysfakcję. A tymczasem moja radosna
twórczość zaowocowała w postaci nowej pracy i tak oto od kilku miesięcy robię
sobie w książkach i bawię się przy tym świetnie. Także dobre rzeczy w tym
ubiegłym roku też mi się czasem zdarzały 😉
Gdzieś tam przez skórę czuję, że
ten rok będzie lepszy i przyniesie mi sporo dobrego. Choć nie wiem, skąd to
przekonanie, bo urodzoną optymistką to ja nie jestem; może mi mąż dosypuje
czegoś do herbaty, a może o jeden raz za dużo zbyt mocno uderzyłam się w głowę?
Ale ponieważ dobrze mi w tym niecodziennym dla mnie stanie, to sobie jeszcze w
nim przez jakiś czas pobędę (aż mi przejdzie i ostatecznie powrócę do
rzeczywistości).
Także takie mam refleksje przy
okazji blogowych urodzin tym razem, takimi przemyśleniami się z Wami dzielę, a
jeśli Wy także macie ochotę się czymś ze mną podzielić – to śmiało. Następna
taka okazja będzie dopiero za rok 😊
Marudo, gratulacje z powodu rocznicy :)! Życzę weny i wytrwałości, no i wielu interesujących książek w 2018. Nie wiem, z jakiej części naszego pięknego kraju pochodzisz, ale jeśli bywasz gdzieś gdzieś w okolicach Krakowa, chętnie poświętuję w realu ;). Podrazwiam, Patrycja
OdpowiedzUsuńPochodzę z Mazur, mieszkam w stolicy, a do Krakowa pewnie przyjadę na październikowe targi :)
UsuńMyślę, iż wiele blogerów ma takie chwile słabości. Ja również nie jestem wyjątkiem - jesienią i zimą czytam i piszę więcej po to, aby wiosną i latem mój blog praktycznie zamarł. Piszemy dla własnej przyjemności, więc należy to robić zdroworozsądkowo :)
OdpowiedzUsuńU mnie to samo :) Jak tylko słońce wyjdzie, ciągnie na zewnątrz. A co do pisania i blogowania, to czasem odzywa się poczucie obowiązku :) Nic na to nie poradzę, ale staram się zachować zdrowe podejście.
UsuńGratulacje, ładna cyfra :) Z blogiem, jak i zresztą z każdym innym hobby, nic na siłę. Wszak to ma być przyjemność. Choć przyznam, że nie wiem jak podchodzą do tego ci, którzy chcą na blogowaniu zarabiać - może zwierają pośladki i zmuszają się do systematyczności? Np. co 2-3 dni notka musi być, nie ma to tamto.
OdpowiedzUsuńPS. Nie przeczytałam tych "Kości". Nie miałam nastroju, sięgnęłam po obyczajówkę i w sumie żałuję. Następna okazja będzie najwcześniej w niedzielę :/
Trochę przyjemność, ale jak się już coś zaczęło i chce się to robić w miarę dobrze, to i trochę obowiązek :) Pewnie Ci co na blogach zarabiają, mają inną motywację. Ja po prostu nie chciałam zniknąć z sieci.
UsuńA co do serii Becketta, to po trzeciej części trochę siada niestety :/