Po stanie rozkładu ciała, po larwach,
które się w nim zalęgły, po kościach i znalezionych na nich śladach, doktor
David Hunter jest w stanie określić przybliżony czas zgonu. Po wielu innych czynnikach,
które potrafi interpretować, jest w stanie bezimiennej ofierze przywrócić
tożsamość. Dzięki swojej niebywałej wiedzy i intuicji jest w stanie pomóc bezradnej
policji ruszyć do przodu tkwiące w miejscu śledztwo. Może, potrafi, ale nie
chce. Po osobistej tragedii David Hunter, dawniej wybitny antropolog sądowy, szuka
ukojenia w małym, angielskim miasteczku. Wszystko się zmienia, kiedy w dotychczas
spokojnym Manham, dwóch chłopców znajduje makabrycznie okaleczone ludzkie
zwłoki. Kiedy staje się jasne, że morderca poluje na kobiety, ofiar przybywa, a
atmosfera strachu w miasteczku przekracza niebezpieczne granice, David Hunter wraca
do gry.
Często opisy na okładkach mijają
się z tym, co faktycznie zawiera książka. Podkręcone, by zachęcić czytelnika,
zwodzą na manowce, a z pozoru „gorąca” lektura okazuje się mdłą papką, którą
ledwo można strawić. Ale nie w przypadku Simona Becketta i jego Chemii śmierci. Faktycznie – już pierwsza
strona intryguje, kolejne skutecznie podnoszą ciśnienie, potem przepada się na
kilkanaście ładnych godzin, bo od książki naprawdę ciężko się oderwać. Kiedy
przez książkę zaliczam kilka spóźnień, bo się zaczytałam – to znaczy, że coś
jest na rzeczy.
Punktem odniesienia są dla mnie
zawsze mistrzowie kryminałów skandynawskich, którzy przodują w tworzeniu mrocznego
klimatu, atmosfery grozy i napięcia oraz fabuły, w której w odpowiednich
proporcjach przeplata się wątek kryminalny z obyczajowym tłem. Do autorów spoza
„skandynawskiego kręgu” podchodzę już na starcie z dużą nieufnością, bo
zazwyczaj ich twórczość średnio mnie porywa i po przeczytaniu mam poczucie straconego czasu. W przypadku Simona Becketta, brytyjskiego pisarza,
zaliczyłam spore zaskoczenie – nie spodziewałam się nawet, że dam się tak
szybko porwać stworzonej przez niego historii.
Za co plus? Za to, że Beckett świetnie
odtwarza duszną atmosferę niewielkiego miasteczka, w którym miejscowi stanowią
bardzo hermetyczną grupę, niechętną nowym przybyszom i mieszkańcom napływowym. W
takich miejscach wszyscy wszystko o sobie wiedzą, plotki szybko się rozchodzą,
równie szybko ferowane są wyroki i rzucane podejrzenia. Jeszcze szybciej narasta
strach, poczucie zagrożenia i lęk o własne życie. Autor bardzo dobrą kreską
odmalowuje portrety poszczególnych mieszkańców, wśród których zawsze się znajdzie
ktoś, kto pierwszy rzuci kamieniem; ktoś, kto szybko przejmie rolę lidera i
ktoś, kto będzie podburzał innych przeciwko sobie. Równie dobrą kreską kreślony
jest portret Davida Huntera, który błyskawicznie zdobywa sympatię czytelnika.
Jego postać od początku intryguje, przykuwa uwagę. To jego oczami obserwujemy
rozwijającą się akcję, to on jest tu głównym narratorem, to jego decyzje będą czytelnika
emocjonować najbardziej. Niepozbawiony wad, omylny, z własnymi dramatami na
koncie, jest postacią wiarygodną i przekonującą. Beckett przypisał mu też dobrą
rolę – Hunter nie jest zwykłym lekarzem, posiada umiejętności znacznie przekraczające
jego kompetencje i właśnie to, czym się zajmuje Hunter wyróżnia go na tle
innych postaci i sprawia, że lektura dodatkowo nabiera rumieńców.
Można zarzucić Becketowi, że
epatuje dosłownymi, często obrzydliwymi opisami ciał na różnym etapie rozkładu,
nie robi tego jednak po to, by zaszokować czytelnika. Takie opisy są tu
niezbędne, by uwiarygodnić rolę, jaką odgrywa David Hunter. No i tu należą się
autorowi brawa za wiedzę, którą musiał zdobyć w dziedzinie antropologii sądowej,
a lektura książki utwierdza w przekonaniu, że nie jest to wiedza łatwa. Tym
bardziej więc budzi to mój podziw i szacunek. W związku z powyższym, osobom
wrażliwym odradzałabym lekturę, a tych bardziej odpornych wręcz na nią namawiam.
Wiecie, że lubię się czepiać, ale
tu za bardzo nie ma czego – dałam się porwać fabule, narracji, bohaterom. Moje
podejrzenia co do potencjalnego mordercy okazały się nietrafione, przez co zaskoczenie
finałem było tym większe. Rozwiązanie akcji także z klasą, odpowiednio wyważone
i nieprzekombinowane, a jednocześnie do końca trzymające w napięciu. Co tu dużo
mówić – jest bardziej niż dobrze. Kto jeszcze nie czytał, niech nadrabia zaległości
(jako i ja teraz nadrabiam).
Miałam podobnie pozytywne odczucia po lekturze. Pomimo tego, iż od tego czasu minęło już wiele miesięcy to nadal wspominam tę książkę z "gęsią skórką".
OdpowiedzUsuńOj tak :) Mam nadzieję, że kolejne części będą równie dobre :)
Usuń