7 stycznia 2018

Chemia śmierci - Simon Beckett

Po stanie rozkładu ciała, po larwach, które się w nim zalęgły, po kościach i znalezionych na nich śladach, doktor David Hunter jest w stanie określić przybliżony czas zgonu. Po wielu innych czynnikach, które potrafi interpretować, jest w stanie bezimiennej ofierze przywrócić tożsamość. Dzięki swojej niebywałej wiedzy i intuicji jest w stanie pomóc bezradnej policji ruszyć do przodu tkwiące w miejscu śledztwo. Może, potrafi, ale nie chce. Po osobistej tragedii David Hunter, dawniej wybitny antropolog sądowy, szuka ukojenia w małym, angielskim miasteczku. Wszystko się zmienia, kiedy w dotychczas spokojnym Manham, dwóch chłopców znajduje makabrycznie okaleczone ludzkie zwłoki. Kiedy staje się jasne, że morderca poluje na kobiety, ofiar przybywa, a atmosfera strachu w miasteczku przekracza niebezpieczne granice, David Hunter wraca do gry.


Często opisy na okładkach mijają się z tym, co faktycznie zawiera książka. Podkręcone, by zachęcić czytelnika, zwodzą na manowce, a z pozoru „gorąca” lektura okazuje się mdłą papką, którą ledwo można strawić. Ale nie w przypadku Simona Becketta i jego Chemii śmierci. Faktycznie – już pierwsza strona intryguje, kolejne skutecznie podnoszą ciśnienie, potem przepada się na kilkanaście ładnych godzin, bo od książki naprawdę ciężko się oderwać. Kiedy przez książkę zaliczam kilka spóźnień, bo się zaczytałam – to znaczy, że coś jest na rzeczy.

Punktem odniesienia są dla mnie zawsze mistrzowie kryminałów skandynawskich, którzy przodują w tworzeniu mrocznego klimatu, atmosfery grozy i napięcia oraz fabuły, w której w odpowiednich proporcjach przeplata się wątek kryminalny z obyczajowym tłem. Do autorów spoza „skandynawskiego kręgu” podchodzę już na starcie z dużą nieufnością, bo zazwyczaj ich twórczość średnio mnie porywa i po przeczytaniu mam poczucie straconego czasu. W przypadku Simona Becketta, brytyjskiego pisarza, zaliczyłam spore zaskoczenie – nie spodziewałam się nawet, że dam się tak szybko porwać stworzonej przez niego historii.

Za co plus? Za to, że Beckett świetnie odtwarza duszną atmosferę niewielkiego miasteczka, w którym miejscowi stanowią bardzo hermetyczną grupę, niechętną nowym przybyszom i mieszkańcom napływowym. W takich miejscach wszyscy wszystko o sobie wiedzą, plotki szybko się rozchodzą, równie szybko ferowane są wyroki i rzucane podejrzenia. Jeszcze szybciej narasta strach, poczucie zagrożenia i lęk o własne życie. Autor bardzo dobrą kreską odmalowuje portrety poszczególnych mieszkańców, wśród których zawsze się znajdzie ktoś, kto pierwszy rzuci kamieniem; ktoś, kto szybko przejmie rolę lidera i ktoś, kto będzie podburzał innych przeciwko sobie. Równie dobrą kreską kreślony jest portret Davida Huntera, który błyskawicznie zdobywa sympatię czytelnika. Jego postać od początku intryguje, przykuwa uwagę. To jego oczami obserwujemy rozwijającą się akcję, to on jest tu głównym narratorem, to jego decyzje będą czytelnika emocjonować najbardziej. Niepozbawiony wad, omylny, z własnymi dramatami na koncie, jest postacią wiarygodną i przekonującą. Beckett przypisał mu też dobrą rolę – Hunter nie jest zwykłym lekarzem, posiada umiejętności znacznie przekraczające jego kompetencje i właśnie to, czym się zajmuje Hunter wyróżnia go na tle innych postaci i sprawia, że lektura dodatkowo nabiera rumieńców.

Można zarzucić Becketowi, że epatuje dosłownymi, często obrzydliwymi opisami ciał na różnym etapie rozkładu, nie robi tego jednak po to, by zaszokować czytelnika. Takie opisy są tu niezbędne, by uwiarygodnić rolę, jaką odgrywa David Hunter. No i tu należą się autorowi brawa za wiedzę, którą musiał zdobyć w dziedzinie antropologii sądowej, a lektura książki utwierdza w przekonaniu, że nie jest to wiedza łatwa. Tym bardziej więc budzi to mój podziw i szacunek. W związku z powyższym, osobom wrażliwym odradzałabym lekturę, a tych bardziej odpornych wręcz na nią namawiam.

Wiecie, że lubię się czepiać, ale tu za bardzo nie ma czego – dałam się porwać fabule, narracji, bohaterom. Moje podejrzenia co do potencjalnego mordercy okazały się nietrafione, przez co zaskoczenie finałem było tym większe. Rozwiązanie akcji także z klasą, odpowiednio wyważone i nieprzekombinowane, a jednocześnie do końca trzymające w napięciu. Co tu dużo mówić – jest bardziej niż dobrze. Kto jeszcze nie czytał, niech nadrabia zaległości (jako i ja teraz nadrabiam). 

2 komentarze:

  1. Miałam podobnie pozytywne odczucia po lekturze. Pomimo tego, iż od tego czasu minęło już wiele miesięcy to nadal wspominam tę książkę z "gęsią skórką".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak :) Mam nadzieję, że kolejne części będą równie dobre :)

      Usuń