Młoda kobieta pocięta piłą
łańcuchową, fragmenty ciała w plastikowych workach zakopane w jednej z dzielnic
Sztokholmu i przypadkowy spacerowicz, mający wątpliwą przyjemność natknąć się
na to odkrycie. To punkt wyjścia dla trzeciej już książki Kristiny Ohlsson Na skraju ciszy z serii o Fredrice
Bergman, Alexie Rechcie i Pederze Rydhcie.
To makabryczne odkrycie to
jedynie preludium do tego, co czeka czytelników w trakcie lektury, bo Kristina
Ohlsson zadbała o to, by nikt przy jej książce się nie nudził. Skomplikowała
więc fabułę do tego stopnia, że do samego końca poszczególne elementy układanki
niekoniecznie chcą wskoczyć na swoje miejsce. A to znów niekoniecznie jest
zaletą tej książki. Trup będzie nie jeden, a kilka, a lista podejrzanych długa.
W to wszystko wrzuca jeszcze autorka dość enigmatyczną postać wiekowej już
pisarki, która od wielu lat nie wypowiedziała ani słowa, choć nikt nie ma
wątpliwości, że może mieć dość sporo do powiedzenia w pewnych kwestiach. Tyle w
skrócie.
W Na skraju ciszy dzieje się dużo, żeby nie powiedzieć, że
zdecydowanie za dużo. Już sam wątek kryminalny i poziom jego skomplikowania
może przyprawić czytelnika o sporą zadyszkę. Zamiast delektować się akcją,
zaczynamy rozpaczliwie gonić za pomysłami autorki z przestrachem, że i tak nie
nadążymy. Za dużo postaci, za wysoki poziom kombinowania – to wcale nie jest
takie proste, żeby być na bieżąco z tym co kogo z kim łączy i jak ma się jedno
do drugiego. Mało tego – nie dość, że główny wątek pędzi jak szalony, to
jeszcze autorka postanowiła namieszać w życiorysach Fredriki, Alexa i Pedera i
wywrócić ich życie do góry nogami. Jak na jeden raz jest naprawdę dość sporo
wątków do ogarnięcia. Aż się prosi o to, żeby zrobić pewną selekcję i z jakiejś
atrakcji zrezygnować na rzecz większej przejrzystości lektury.
Ogarnięcia trzeciej książki
Ohlsson nie ułatwia też jej konstrukcja. Najpierw tajemniczy prolog, potem
akcja właściwa poprzerywana stenogramami przesłuchań (tym razem nasza trójka
policjantów w roli świadków), a następnie nieco zagadkowy koniec, po którym
pozostaje poczucie niedopowiedzenia. Mam wrażenie, że w Na skraju ciszy przyświecało autorce motto: „jak szaleć, to
szaleć”. No więc poszalała. Nie mogę powiedzieć, że brakowało książce napięcia.
Nie, wręcz przeciwnie – ono stale rosło i nie pozwalało oderwać się od lektury.
Niestety wraz z ilością przeczytanych stron, rosło też poczucie zagubienia i
wrażenia, że ewidentnie nie ogarniam tematu. W tej części działo się za dużo i
za dużo grzybów znalazło się w jednym barszczu.
Nie zrozumcie mnie źle – to nie
jest zła książka i fani galopującej, skomplikowanej, wielopłaszczyznowej akcji
będą pewnie ukontentowani. W moim jednak przekonaniu autorkę nieco poniosło i
przekombinowała. Trochę głupio odłożyć kryminał i nie być do końca przekonanym,
czy się właściwie zrozumiało zakończenie, a tak właśnie było – nie wyrabiałam
na zakrętach i poczułam się nadmiarem informacji przytłoczona. Liczę na trochę
więcej umiaru w kolejnej części.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz