10 stycznia 2017

Na skraju ciszy - Kristina Ohlsson

Młoda kobieta pocięta piłą łańcuchową, fragmenty ciała w plastikowych workach zakopane w jednej z dzielnic Sztokholmu i przypadkowy spacerowicz, mający wątpliwą przyjemność natknąć się na to odkrycie. To punkt wyjścia dla trzeciej już książki Kristiny Ohlsson Na skraju ciszy z serii o Fredrice Bergman, Alexie Rechcie i Pederze Rydhcie.


To makabryczne odkrycie to jedynie preludium do tego, co czeka czytelników w trakcie lektury, bo Kristina Ohlsson zadbała o to, by nikt przy jej książce się nie nudził. Skomplikowała więc fabułę do tego stopnia, że do samego końca poszczególne elementy układanki niekoniecznie chcą wskoczyć na swoje miejsce. A to znów niekoniecznie jest zaletą tej książki. Trup będzie nie jeden, a kilka, a lista podejrzanych długa. W to wszystko wrzuca jeszcze autorka dość enigmatyczną postać wiekowej już pisarki, która od wielu lat nie wypowiedziała ani słowa, choć nikt nie ma wątpliwości, że może mieć dość sporo do powiedzenia w pewnych kwestiach. Tyle w skrócie.

W Na skraju ciszy dzieje się dużo, żeby nie powiedzieć, że zdecydowanie za dużo. Już sam wątek kryminalny i poziom jego skomplikowania może przyprawić czytelnika o sporą zadyszkę. Zamiast delektować się akcją, zaczynamy rozpaczliwie gonić za pomysłami autorki z przestrachem, że i tak nie nadążymy. Za dużo postaci, za wysoki poziom kombinowania – to wcale nie jest takie proste, żeby być na bieżąco z tym co kogo z kim łączy i jak ma się jedno do drugiego. Mało tego – nie dość, że główny wątek pędzi jak szalony, to jeszcze autorka postanowiła namieszać w życiorysach Fredriki, Alexa i Pedera i wywrócić ich życie do góry nogami. Jak na jeden raz jest naprawdę dość sporo wątków do ogarnięcia. Aż się prosi o to, żeby zrobić pewną selekcję i z jakiejś atrakcji zrezygnować na rzecz większej przejrzystości lektury.

Ogarnięcia trzeciej książki Ohlsson nie ułatwia też jej konstrukcja. Najpierw tajemniczy prolog, potem akcja właściwa poprzerywana stenogramami przesłuchań (tym razem nasza trójka policjantów w roli świadków), a następnie nieco zagadkowy koniec, po którym pozostaje poczucie niedopowiedzenia. Mam wrażenie, że w Na skraju ciszy przyświecało autorce motto: „jak szaleć, to szaleć”. No więc poszalała. Nie mogę powiedzieć, że brakowało książce napięcia. Nie, wręcz przeciwnie – ono stale rosło i nie pozwalało oderwać się od lektury. Niestety wraz z ilością przeczytanych stron, rosło też poczucie zagubienia i wrażenia, że ewidentnie nie ogarniam tematu. W tej części działo się za dużo i za dużo grzybów znalazło się w jednym barszczu. 

Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest zła książka i fani galopującej, skomplikowanej, wielopłaszczyznowej akcji będą pewnie ukontentowani. W moim jednak przekonaniu autorkę nieco poniosło i przekombinowała. Trochę głupio odłożyć kryminał i nie być do końca przekonanym, czy się właściwie zrozumiało zakończenie, a tak właśnie było – nie wyrabiałam na zakrętach i poczułam się nadmiarem informacji przytłoczona. Liczę na trochę więcej umiaru w kolejnej części. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz