Jak pisać o tych, którzy przeżyli
Auschwitz, ocaleli, cudem uniknęli śmierci? Z pozycji na baczność, jak o
bohaterach bez skazy? A może nieco bardziej po ludzku? Wciąż z szacunkiem, ale
dostrzegając w nich pełnowymiarowego człowieka. Z rysami na wizerunku i
zwykłymi ludzkimi słabościami. Autorzy Dobranoc,
Auschwitz Aleksandra Wójcik i Maciej
Zdziarski wybrali ten drugi sposób i stworzyli pięć poruszających portretów.
Józef Paczyński - więzień z
pierwszego transportu, numer 121, fryzjer komendanta Rudolfa Hössa. Marceli vel
Marek Godlewski - żołnierz Kedywu i kawalarz, który trochę przypadkiem trafia
do obozu i przy pierwszej okazji z niego ucieka. Lidia Maksymowicz - ta
najmłodsza, do Auschwitz trafia jako trzyletnia dziewczynka. Karol Tendera –
jak sam mówi, do obozu trafia przez głupotę, tu zarażają go tyfusem, do końca
będzie toczył walkę z niesłusznie używanym zwrotem „polskie obozy śmierci”. I
Stefan Lipniak – ten najbardziej milczący z całej piątki, niechętnie
występujący publicznie, swoją historię zawiera w jednym zdaniu: „Czterdzieści
cztery miesiące za drutami”. To oni są bohaterami tej książki.
Losy tej piątki poznamy bardzo
dokładnie. Dowiemy się, kim byli zanim trafili do obozu i jak to się stało, że
znaleźli się w takim miejscu. Zobaczymy ich w tym najtrudniejszym momencie
życia, który przeżyli, choć szanse na to mieli praktycznie zerowe. A potem
zobaczymy, jak będą układać sobie życie już „po”. Jak będą próbować posklejać
je na nowo, nadrobić stracone lata, uczyć się żyć z obozową traumą, która
zostanie z nimi na zawsze, do ostatnich chwil. Do końca też swoich dni będą dawać świadectwo tego, co przeżyli,
mówić o tym momencie historii, którego niektórzy nie chcieliby pamiętać.
Niektórzy z nich będą też do końca walczyć o prawdę, walczyć z tym, by
nieopatrznym słowem nie zakłamywać historii.
Autorom tej książki udało się
stworzyć naprawdę sugestywne i poruszające portrety. Portrety bohaterów, którzy
przeszli przez najgorsze w Auschwitz i jednocześnie ludzi, którym na starość
przyszło się zmierzyć z własnymi słabościami – starością, chorobami, brakiem
sił, rzeczywistością, za którą coraz mniej nadążają i ludźmi, dla których
Auschwitz to odległa historia. Pokazując ich w tych zwykłych, ludzkich
sytuacjach, autorzy nie odzierają ich z szacunku, nie umniejszają ich
bohaterstwa. Wręcz przeciwnie, tworzą ich obraz bardziej ludzki, zwykły, ciepły;
to powoduje, że stają się czytelnikowi bliżsi. To nie jest książka, która
epatuje mocnymi opisami. Wręcz przeciwnie – to wzruszająca opowieść o ludziach,
którzy w życiu przeszli przez prawdziwe piekło, a mimo to przetrwali.
Jest jeszcze szósty bohater tej
książki – Alicja Klich-Rączka. Lekarka, która kieruje przychodnią i sprawuję opiekę
nad swoimi podopiecznymi. Jest ich aniołem stróżem, przyjaciółką, bliską osobą,
do której można zadzwonić po pomoc. Organizuje byłym więźniom Auschwitz
wigilie, wspólne wyjazdy, jest przy nich niemal stale obecna. I obserwuje, jak
powoli i niezauważenie odchodzą, a coroczne wigilie odbywają się w coraz
węższym kręgu. Bez niej nie byłoby tej książki.
Nie byłoby jej także bez dwójki
autorów, którzy mieli być nieobecni w tej historii, ale to się nie udało. W Postscriptum, ostatnim rozdziale tej
książki, odsłaniają kulisy swojej pracy. Opowiadają o tym, od czego się to
wszystko zaczęło, dlaczego postanowili zabrać się za taki temat i jaki cel im
przyświecał: Chcemy pokazać skomplikowane
życie bohaterów, a zarazem oddać cześć każdemu z nich. Opowiadają o tym, jak wyglądały spotkania z
poszczególnymi osobami i zdradzają, jak wiele emocji kosztowała ich praca nad
tą książką, jak bardzo się w nią zaangażowali. Jak stała się ona książką
osobistą i jak bardzo dotykały ich kolejne pożegnania. Niektórych bohaterów tej
książki już nie ma, pożegnali się ze światem i z tym, co na tym świecie
przeszli. Dobranoc, Auschwitz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz