4 lutego 2017

Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne - Marek Łuszczyna

Między 1945 a 1950 rokiem w Polsce działało dwieście sześć obozów pracy przymusowej oraz obozów koncentracyjnych, w których przetrzymywano Niemców, Ukraińców, Łemków i Polaków. Do ich stworzenia wykorzystano nienaruszoną infrastrukturę nazistowską, porzuconą przez wycofujące się załogi niemieckie.  

[…]Polskie obozy były doskonale zorganizowane i podlegały Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego oraz Centralnemu Zarządowi Przemysły Węglowego. Istniały w całej Polsce.


Marek Łuszczyna bierze się za temat kontrowersyjny, niewygodny i taki, o którym wolelibyśmy nie wiedzieć. Kontrowersyjny, bo od kilkunastu lat Polska walczy o to, by sformułowanie  „polskie obozy koncentracyjne” przestało funkcjonować w przestrzeni publicznej i zniknęło ze świadomości ludzi. Tymczasem Łuszczyna umieszcza je na stronie tytułowej swojej książki i wielokrotnie w jej treści. Niewygodny, bo porusza temat, o którym nie łatwo dyskutować, który już wielokrotnie zamiatany był pod dywan, bo lepiej nie wywoływać wilka z lasu i stawać twarzą w twarz z problemem. Łatwiej nie wiedzieć, bo prościej się żyje ze świadomością, że w polskiej historii nigdy nie było ciemnych stron, i że to zawsze nas ciemiężono, zaś my nigdy nie ciemiężyliśmy innych. Milczenie w tej kwestii wychodzi nam nadzwyczaj dobrze. Przerywa je Marek Łuszczyna i wsadza kij w mrowisko.

Co więc znajdziemy w tej książce? Sporo dokumentów, na które powołuje się autor oraz historie tych, którzy widzieli obozy na własne oczy, sami w nich pracowali lub mieli na tyle szczęścia, że pobyt w nich przeżyli. Padają tu konkretne nazwiska, daty, fakty, nazwy. Na kanwie tego wszystkiego Marek Łuszczyna buduje swoją opowieść.

Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne to nie jest książka, która się czyta łatwo. I nie chodzi tylko o podjęty temat, ani opowiedziane w niej często drastyczne, przejmujące historie. Nie. Ona podczas lektury wywołuje bardzo mieszane uczucia. Przez pewien opór – no bo jak to tak nagle zmierzyć się z niechcianą prawdą, niedowierzanie, niechęć, po niezdrową fascynację, bo ciekawość nie pozwala jej odłożyć. Abstrahując od tematu, trudność w zmierzeniu się z tą książką polega również na tym, że nie jest lekko napisana i można się w niej trochę pogubić. Autor nie ułatwia lektury stosując liczne skróty, które rozwija zaledwie parę razy – o parę razy za mało, by utrwaliły się w pamięci i by z łatwością rozszyfrowywać ich znaczenie podczas lektury. Perspektywa kiedyś i dziś, którą w każdym rozdziale stosuje autor, na pewno nadaje sprawie szerszy kontekst, ale osobie nie obeznanej mocno z tematem utrudnia odbiór. Nie jest łatwo usystematyzować sobie całą wiedzę zawartą w książce, nie wszystkie elementy historii od razu wskakują na swoje miejsca. Zdarzają się w niej także pomyłki, które mogą wpływać na całokształt. Sama wyłapałam jedną, choć za historycznego „orła” nie uchodzę – Marek Łuszczyna pisze w tekście o pułkowniku Masłojebowie, tymczasem jego nazwisko zostało przekręcone i brzmi Masłobojew. Przypuszczam w związku z tym, że ktoś czujący się swobodniej w tym zagadnieniu może takich pomyłek wyłapać więcej – ale pewności nie mam.

Nie chciałabym oceniać słuszności ukazania się tej publikacji, ani wdawać się w dyskurs, czy jest ona potrzebna. Abstrahując też od nazewnictwa – czy były to „polskie obozy koncentracyjne”, czy „komunistyczne obozy”– choć patrząc na falę dyskusji, jaką wywołało pojawienie się tej książki, nie da się zaprzeczyć, że nazewnictwo ma jednak olbrzymie znaczenie. Myślę sobie, że niezależnie od tego, trzeba zdawać sobie też sprawę z rzeczy, które z punktu widzenia naszej racji stanu są niewygodne, niemile widziane, zepchnięte w odległe zakamarki niepamięci. Można próbować wybielać historię, ale jak zaprzeczyć faktom? Można spierać się o nazewnictwo, ale historii to nie zmieni. Swoje też mamy na sumieniu.

Nie będę namawiać do lektury tej książki, odradzać jej też nie będę. Niech każdy sam sobie zdecyduje, czy jest to zagadnienie, które go interesuje i czy ma ochotę podjąć temat. Łatwo nie będzie. To nie jest wygodna lektura.



2 komentarze:

  1. Ale to nazewnictwo jest tu problemem! Sugeruje, że powojenne obozy były wymyslem Polaków, a jak wiemy, Polacy raczej niewiele mieli w PRL do powiedzenia.
    http://papug.pl/polskie-obozy-czyli-jak-nakrecic-koniunkture/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nigdzie nie zaprzeczam, że nazewnictwo nie jest problemem. Nie zmienia to jednak faktu, że było jak było. Historii nie zmienimy. I miło by było - tak przy okazji - gdybym wiedziała z kim dyskutuję.

      Usuń