Pojechałem na wojnę wiedziony prostackim, choć poważnym przekonaniem,
że trzeba umieć patrzeć na wszystko. Poważnym, bo wprowadziłem je w czyn, a
prostackim, bo nie wiedziałem – dopiero wojna mnie tego nauczyła – że jesteś
tak samo odpowiedzialny za to, na co patrzysz, jak za to, co robisz.
Michael Herr w Wietnamie spędził
dwa lata, pracując tam jako korespondent wojenny dla magazynu „Esquire”.
Towarzyszył żołnierzom na froncie i poza nim. Brał udział w nalotach, akcjach,
walkach. Był na linii strzału i niejednokrotnie spojrzał śmierci prosto w oczy.
Naoczny świadek rozgrywającego się w Wietnamie dramatu. Od regularnych
żołnierzy różnił się tylko tym, że nie musiał tam być - furtka powrotu dla
niego była zawsze otwarta. Sam dokonał takiego wyboru. Depesze to zapis tego, co widział i czego doświadczył podczas tych
dwóch lat. Znamienne, że swoje wspomnienia spisał dopiero osiem lat po
powrocie.
Depesze to obraz wojny, prezentujący różne jej oblicza i opis tego,
co robi ona z człowiekiem. Żołnierze ogarnięci szałem zabijania, tłumiący
strach narkotykami, młodzi wiekiem, starzy duchem, już do końca swych dni
naznaczeni piętnem wojny. Ci, którzy odliczają dni do powrotu z frontu, i tacy,
którzy już w normalnej rzeczywistości nie umieją się odnaleźć. Każdemu z nich
wojna skradła życie, skrzywiła psychikę, zamieniła we wraki ludzi lub w maszyny
do zabijania. Herr opisuje wojenną rzeczywistość bez upiększania. Po jednej
stronie amerykańscy żołnierze, po drugiej Vietcong. Po obu ginący ludzie,
stosy trupów, brutalne walki, strach.
Atmosferę wojny doskonale oddaje
język, którym posługuje się autor. Z jednej strony niemal poetycki, pełny
metafor, z drugiej dosadny, prosty, żołnierski, nie stroniący od wulgaryzmów.
Ten pierwszy, kiedy autor opowiada o wojennej rzeczywistości, okrucieństwie i
przemocy, jakby chciał czytelnikowi oszczędzić drastycznych szczegółów, choć
tych nie dało się przecież uniknąć, Ten drugi, kiedy przytaczał rozmowy z
żołnierzami, dowódcami, kolegami po fachu. Brak chronologii, chaotyczność
opowiadanych historii, zmiana miejsc i perspektyw z jednej strony wzmacniały
przekaz, podkreślały dynamikę i nieprzewidywalność wojny; cały wachlarz emocji,
które zawarł w swojej książce autor, niemal udzielały się czytelnikowi. Z
drugiej strony ten brak jakiegoś konkretnego punktu odniesienia, który
pozwalałby śledzić procesy zachodzące w autorze i jego bohaterach, etapy
działań wojennych, utrudniał trochę odbiór i sprawiał, że po jakimś czasie
wszystkie historie zaczęły się zlewać w jedno.
Na tym tle chyba najbardziej
wyróżniał się rozdział poświęcony reporterom i ich pracy. Herr pisze o swoich
kolegach po fachu, o panujących między nimi relacjach, o tym, co skłoniło każdego
z nich, by przyjechać do Wietnamu i co pobyt w Wietnamie z nimi uczynił. Pośród
ścielących się gęsto, anonimowych żołnierskich trupów, śmierć jednego
reportera, o którym zdążyliśmy już dowiedzieć się czegoś więcej, bardziej
uderzała. Ten rozdział najbardziej do mnie przemówił.
Podsumowując – choć niewątpliwie Depesze to ważna lektura, odsłaniająca
kulisy wietnamskiej wojny, jej okrucieństwa, brutalności i bezsensowności, to
na dłuższą metę jest ona nużąca. Brak chronologii, a także nieco szerszej,
politycznej perspektywy i choć grama informacji o przyczynach tego konfliktu
powodował, że trudno sobie na podstawie tylko lektury Depesz skleić całość. Znowu rwane historie i narracja przechodząca
czasami w strumień luźnych myśli sprawiały, że wszystko zlewało się w jedno. Gdybym miała powiedzieć, co konkretnego zapadało mi w pamięć po
lekturze tej książki, chyba nie umiałam być przytoczyć ani jednej opowieści. Właściwie pozostało mi po lekturze tylko silne poczucie, że każda wojna, niezależnie kiedy się dzieje i
gdzie, jest złem totalnym. I że takie rzeczy, po doświadczeniach wietnamskich i
innych, nie mają prawa i nie powinny zdarzać się po raz kolejny.
Jestem ciekawa, w jaki sposób pokazane jest to, co dzieje się z człowiekiem podczas wojny. Z chęcią się o tym przekonam :)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa Twoich wrażeń, daj znać, jak przeczytasz :)
Usuń