Rumunia, Securitate, matka w
sowieckim łagrze, ojciec były żołnierz SS – te kilka haseł wystarczyło, żebym
błyskawicznie zdecydowała się na lekturę tej książki. Trochę zbyt
błyskawicznie, jak się potem okazało, bo zupełnie nie przyszło mi do głowy,
żeby sprawdzić, kim właściwie jest Herta Müller. A wystarczyło nieco uważniej
zerknąć na okładkę, na której z tyłu jak byk napisane jest, że Moja ojczyzna była pestką jabłka to
rozmowa z laureatką Literackiej Nagrody Nobla. Tak się akurat niefortunnie
składa, że nie znam twórczości Pani Müller, a dość szybko się okazało, że
wypadałoby ją przed lekturą tej książki poznać.
Moja ojczyzna była pestką jabłka to wywiad rzeka, w którym już pierwsze
zadane przez Angelikę Klammer pytanie daje jasno do zrozumienia, że sporo w tej
książce będzie odwołań i nawiązań do twórczości noblistki. Co dla kogoś, kto
jej książek nie czytał, stanowić będzie pewien problem i nieco wpłynie na
odbiór, a także zrozumienie całości.
Nie jest to oczywiście problem
nie do przeskoczenia, ale trzeba przyznać, że wpływa to trochę na proces
czytania: trudno wejść w tę lekturę, zrozumieć kontekst, szybko traci się też
nią zainteresowanie, bo czasami nie do końca wiadomo, o co chodzi i o czym się
właściwie czyta. Tym bardziej, że poziom tej rozmowy jest wysoki, a Pani Müller
rzeczywistość opisuje w bardzo literacki sposób. Nie ukrywam, że ze średnim
zainteresowaniem czytałam pierwsze rozdziały, które głównie dotyczyły
dzieciństwa noblistki i jej ówczesnego postrzegania świata. Jakoś nie kręciły
mnie opowieści o wędrujących nocą roślinach, czy pożerającej kogoś ziemi.
Jestem człowiek-konkret i to właśnie konkretne treści, a nie takie trochę
literackie bajania, mnie głównie interesują.
Na szczęście są w tej książce
rozdziały, w których Herta Müller nieco bardziej schodzi na ziemię i trzyma się
konkretów. Są to te fragmenty, w których opowiada o życiu w komunistycznej
Rumunii i wynikających z tego powodu problemów. O przesłuchaniach w Securitate,
prześladowaniach osób niewygodnych dla reżimu, pozorowanych samobójstwach,
życiu w strachu, nie da się opowiadać pięknymi słowami. Okrucieństwa dyktatury, przemocy i donosicielstwa nie zatuszuje się poezją. Tu do głosu
bardziej dochodził realizm. I te fragmenty książki cenię sobie najbardziej.
Mimo pewnych trudności na
początku, dość szybko dałam się wciągnąć w tę lekturę. Jakby nie patrzeć, jest
jednak świetnym źródłem informacji o tym, co działo się w Rumunii w czasach Ceaușescu.
Autorka na przykładzie swojego życia i życia najbliższych jej osób pokazuje,
jakimi metodami posługuje się reżim, by zniszczyć jednostkę, jak łatwo za
pomocą notorycznych represji doprowadzić człowieka do obłędu i jak pojedyncza
osoba nieuchronnie wpada w trybiki wielkiej historii.
Choć jestem zdania, że większy
pożytek miałyby z tej lektury osoby znające twórczość noblistki, to uważam, że
śmiało mogą po nią sięgnąć również te osoby, które co nieco wiedzą już o
Rumunii i mogą w miarę swobodnie łączyć pewne fakty. Odradzałabym natomiast
czytanie tym, którzy o Rumunii wiedzą tyle co nic. Nie od tej lektury
zaczynajcie swoją przygodę z tym naprawdę interesującym krajem. Na rozgrzewkę proponuję Zakopać maszynę do pisania. Dzieciństwo pod
okiem Securitate Carmen Bugan lub Bukareszt.Kurz i krew Małgorzaty Rejmer. Potem możecie już sięgać po kolejne.
P.S. Nie udało mi się w tekst
jakoś zgrabnie wpleść akapitu o okładce, a jest w niej coś, co mnie urzeka. Was
też?
O,a ja miałam kompletnie inne odczucia;) że pomimo nieznajomości twórczości Muller ta książka bardzo mnie porusza i zachęca do nadrobienia zaległości. I że tam, gdzie autorka opisuje nawet najgorsze zbrodnie reżimu, robi to pięknym językiem, a ten kontrast ma wyjątkową siłę rażenia. A na koniec ta okładka...zupełnie nie przypadła mi do gustu;)
OdpowiedzUsuńA mimo tych różnic zgadzamy się w jednym - warto tę książkę przeczytać. Rejmer też mi się podobała, a Carmen Bugan nie znam, więc dzięki za podpowiedź, po co warto sięgnąć :)
I to jest najpiękniejsze w czytaniu - ile czytelników, tyle opinii :)
Usuń