2 września 2016

Rumun goni za happy endem - Bogumił Luft

Ta książka nie jest obiektywna, bo ja po prostu lubię Rumunów. A także ich besarabskich pobratymców, niezależnie od tego, czy uważają się za Rumunów, czy nie. Nie znaczy to, że nie jest to książka prawdziwa, bo przyjazne uczucia otwierają oczy skuteczniej niż zimny obiektywizm, ubabrany podświadomie w stereotypy, które są formą prawdy dotkniętą ciężkim kalectwem. Rumunów lubię przede wszystkim dlatego, że wciąż rzadko kto ich lubi. Ale lubię ich również z wielu innych powodów.  


Ta odczuwalna na każdej stronie sympatia sprawia, że książkę Rumun goni za happy endem czyta się z przyjemnością, chociaż to wcale nie jest taka łatwa lektura. Poza sympatią Bogumił Luft serwuje nam naprawdę dużą porcję wiedzy na temat nie tylko samej Rumunii, ale również Mołdawii. Bardzo dokładnie poznamy zatem historię i proces kształtowania się obu państw, rumuńską scenę polityczną i sylwetki najistotniejszych na niej polityków, przyjrzymy się przemianom zachodzącym w tych krajach na przestrzeni lat i poobserwujemy drogę Rumunii ku Europie. Ten ogromny pakiet informacji sprawia, że lektura wymaga trochę wysiłku, a już na pewno niemałego skupienia.

Rumun goni za happy endem adresowany jest raczej do wyrobionego czytelnika, który w rumuńskiej rzeczywistości historyczno-politycznej czuje się dość swobodnie. Ewentualnie do mniej orientującego się czytelnika, ale za to na tyle interesującego się tematem, że jakoś przebrnie przez zawiłości rumuńskiej sceny politycznej i poradzi sobie z natłokiem informacji i nie wiele mówiącymi nazwiskami. Czytelnik, którego mógł zwieść nieco przewrotny tytuł tej książki, który liczył na lekką i zabawną lekturę, traktującą bardziej o społeczeństwie, kulturze lub atrakcjach turystycznych tej części świata, może poczuć się mocno rozczarowany i zagubiony w gąszczu informacji. Tym bardziej, że autor nawet nie próbuje bawić się w chronologię i skacze sobie z tematu na temat, co nie ułatwia zadania.

Jako czytelnik kategorii drugiej (niewyrobiony, ale zainteresowany), uważam, że bardzo dobrą robotę tej książce robi styl, jakim pisze autor. Bogumił Luft nie tylko imponuje swoją wiedzą na temat Rumunii i Mołdawii, ale również całkiem zgrabnie włada piórem. W efekcie książka, której w sumie bliżej do podręcznika niż do czytadła, napisana jest z lekkością, wyczuciem, miłymi dla oka zdaniami, co sprawia, że mimo trudności, ma się ochotę czytać ją dalej.

To, czego najbardziej brakowało mi w tej książce, to perspektywy zwykłego człowieka. Bogumił Luft jako ambasador – raz w Rumunii, raz w Mołdawii, a także jako dziennikarz i korespondent, obracał się bardziej w środowisku ludzi kultury i polityków. I z takiej też perspektywy opowiada swoją historię, takim punktem widzenia nas raczy. A miło by było poczytać nie tylko o tym, co się działo na scenie politycznej, ale również o tym, jak polityka i przemiany wpływały na życie pojedynczego człowieka. Jak taki człowiek radził sobie w często nieciekawej rumuńskiej rzeczywistości. Myślę, że to zdecydowanie uatrakcyjniłoby lekturę i sprawiłoby, że stałaby się bardziej przystępna. Ale może jak coś jest o wszystkim, to w zasadzie jest o niczym? Bogumił Luft skupił się na swoich wrażeniach, konkretach i wiedzy, którą zdobył, podzielił się nią, tak jak umiał i wybrał sobie takiego, a nie innego rodzaju czytelnika. W sumie muszę przyznać, że nie wypada to najgorzej.

A jak ktoś ma ochotę na ciąg dalszy lektur o Rumunii, to zachęcam do sięgnięcia po książkę Małgorzaty Rejmer Bukareszt. Kurz i krew. Równie zgrabnie napisana – jeśli nie zgrabniej – a opowiada o tej Rumunii widzianej oczami zwykłego człowieka. Lub po pięknie napisany, a zatrważający treścią reportaż Carmen Bugan Zakopać maszynę dopisania. Dzieciństwo pod okiem securitate.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz