Ta książka nie jest obiektywna, bo ja po prostu lubię Rumunów. A także
ich besarabskich pobratymców, niezależnie od tego, czy uważają się za Rumunów,
czy nie. Nie znaczy to, że nie jest to książka prawdziwa, bo przyjazne uczucia
otwierają oczy skuteczniej niż zimny obiektywizm, ubabrany podświadomie w
stereotypy, które są formą prawdy dotkniętą ciężkim kalectwem. Rumunów lubię
przede wszystkim dlatego, że wciąż rzadko kto ich lubi. Ale lubię ich również z
wielu innych powodów.
Ta odczuwalna na każdej stronie
sympatia sprawia, że książkę Rumun goni
za happy endem czyta się z przyjemnością, chociaż to wcale nie jest taka
łatwa lektura. Poza sympatią Bogumił Luft serwuje nam naprawdę dużą porcję
wiedzy na temat nie tylko samej Rumunii, ale również Mołdawii. Bardzo dokładnie
poznamy zatem historię i proces kształtowania się obu państw, rumuńską scenę
polityczną i sylwetki najistotniejszych na niej polityków, przyjrzymy się
przemianom zachodzącym w tych krajach na przestrzeni lat i poobserwujemy drogę
Rumunii ku Europie. Ten ogromny pakiet informacji sprawia, że lektura wymaga
trochę wysiłku, a już na pewno niemałego skupienia.
Rumun goni za happy endem adresowany jest raczej do wyrobionego
czytelnika, który w rumuńskiej rzeczywistości historyczno-politycznej czuje się
dość swobodnie. Ewentualnie do mniej orientującego się czytelnika, ale za to na
tyle interesującego się tematem, że jakoś przebrnie przez zawiłości rumuńskiej
sceny politycznej i poradzi sobie z natłokiem informacji i nie wiele mówiącymi
nazwiskami. Czytelnik, którego mógł zwieść nieco przewrotny tytuł tej książki,
który liczył na lekką i zabawną lekturę, traktującą bardziej o społeczeństwie,
kulturze lub atrakcjach turystycznych tej części świata, może poczuć się mocno
rozczarowany i zagubiony w gąszczu informacji. Tym bardziej, że autor nawet nie
próbuje bawić się w chronologię i skacze sobie z tematu na temat, co nie
ułatwia zadania.
Jako czytelnik kategorii drugiej
(niewyrobiony, ale zainteresowany), uważam, że bardzo dobrą robotę tej książce
robi styl, jakim pisze autor. Bogumił Luft nie tylko imponuje swoją wiedzą na
temat Rumunii i Mołdawii, ale również całkiem zgrabnie włada piórem. W efekcie
książka, której w sumie bliżej do podręcznika niż do czytadła, napisana jest z
lekkością, wyczuciem, miłymi dla oka zdaniami, co sprawia, że mimo trudności,
ma się ochotę czytać ją dalej.
To, czego najbardziej brakowało
mi w tej książce, to perspektywy zwykłego człowieka. Bogumił Luft jako
ambasador – raz w Rumunii, raz w Mołdawii, a także jako dziennikarz i
korespondent, obracał się bardziej w środowisku ludzi kultury i polityków. I z
takiej też perspektywy opowiada swoją historię, takim punktem widzenia nas
raczy. A miło by było poczytać nie tylko o tym, co się działo na scenie
politycznej, ale również o tym, jak polityka i przemiany wpływały na życie
pojedynczego człowieka. Jak taki człowiek radził sobie w często nieciekawej
rumuńskiej rzeczywistości. Myślę, że to zdecydowanie uatrakcyjniłoby lekturę i
sprawiłoby, że stałaby się bardziej przystępna. Ale może jak coś jest o
wszystkim, to w zasadzie jest o niczym? Bogumił Luft skupił się na swoich
wrażeniach, konkretach i wiedzy, którą zdobył, podzielił się nią, tak jak umiał
i wybrał sobie takiego, a nie innego rodzaju czytelnika. W sumie muszę przyznać,
że nie wypada to najgorzej.
A jak ktoś ma ochotę na ciąg
dalszy lektur o Rumunii, to zachęcam do sięgnięcia po książkę Małgorzaty Rejmer
Bukareszt. Kurz i krew. Równie
zgrabnie napisana – jeśli nie zgrabniej – a opowiada o tej Rumunii widzianej
oczami zwykłego człowieka. Lub po pięknie napisany, a zatrważający treścią
reportaż Carmen Bugan Zakopać maszynę dopisania. Dzieciństwo pod okiem securitate.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz