Smuga krwi to trzecia książka kwartetu olandzkiego (
Zmierzch, Nocna zamieć), którą
przeczytałam, a jednocześnie czwarta tego autora, bo na koncie mam też jedną
spoza serii (
Święty psychol).
Niestety na tle pozostałych
Smuga krwi wypada
najsłabiej. Dlaczego?

Jest coś w tej książce, co
powoduje, że trudno się w nią wciągnąć. Osobiście podejrzewam, że może być to
wina wielości wątków, które upchnął Theorin w tej części. Główną osią powieści
wydaje się być postać Pera Mörner i jego problemy. Per ma poważnie chorą córkę,
a jakby jeszcze tego było mało kłopoty z ojcem, byłym potentatem branży
pornograficznej, któremu właśnie spłonęła posiadłość, a na miejscu znaleziono
dwa trupy. To oczywiście wyzwala lawinę kolejnych kłopotów, ale więcej zdradzać
nie będę. Ten wątek wydaje się być głównym do czasu, aż pojawi się Vendela,
która wraz z mężem sprowadza się na Olandię. Vendela, która wierzy w elfy,
wprowadzi do książki nieco elementu magicznego, ale też podniesie ciśnienie,
ponieważ jest postacią nieco irytującą. Dorzućmy jeszcze do tego dobrze znanego
z poprzednich części Gerlofa oraz historię, którą poznajemy, czytając wraz z
nim pamiętniki jego żony i mamy tu całkiem niezły galimatias. O ile wątek
Vendeli i wspomnienia żony Gerlofa jeszcze jakoś się zazębiają, to Per ze
swoimi problemami wydaje się być tu zbędny, choć to on powinien stanowić trzon
tej powieści. W efekcie to, co powinno nas w tej powieści najbardziej
elektryzować, czyli Per i jego przygody, rozmywa się i zostaje przytłoczone
historiami, które powinny zdecydowanie grać drugoplanową rolę.