30 listopada 2015

Belfast. 99 ścian pokoju - Aleksandra Łojek

Już okładka budzi pewien niepokój i w zasadzie jeszcze przed otwarciem książki wiemy, że nie ma co się spodziewać bajek na dobranoc. Jednak ładunek, jaki zawarła autorka Aleksandra Łojek na zaledwie 180 stronach tej książki, przytłacza swoją wielkością.


Nie przypuszczałam, że w tym rejonie świata wciąż, tuż pod skórą, tli się konflikt, z pozoru zażegnany porozumieniem wielkopiątkowym w 1998 roku. Nie przypuszczałam, że życie w Belfaście obwarowane jest tyloma nakazami i zakazami, tak że tylko ktoś świadomy lokalnych niuansów może swobodnie poruszać się po mieście. Chociaż „swobodnie” to chyba nie specjalnie odpowiednie słowo w momencie, kiedy miasto podzielone jest tytułowymi 99 ścianami pokoju, a nieuzasadnione przekroczenie jednej z nich może nieść za sobą poważne konsekwencje. Katolicy i protestanci, republikanie i lojaliście, Irlandczycy i Brytyjczycy – tu każdy bardzo dobrze zna swoje miejsce. I lepiej się nie wychylać.

Dużą zaletą tej książki jest to, że traktuje o tym co teraz i dziś. Autorka nie zapuszcza się w odległe historycznie rejony, by wprowadzić czytelnika w temat. Po historię sięga o tyle, o ile potrzebne jest to do zarysowania ogólnego tła, do wyjaśnienia dzisiejszych zjawisk, do przyłożenia tego, co działo się kiedyś, do tego co w Belfaście dzieje się dziś. A dzieje się wciąż sporo: choć na ulicach Belfastu nie wybuchają już bomby, wciąż można zapracować tu na strzał w kolano za nieodpowiednie zachowanie, czy wyraz nieposłuszeństwa.

Belfast. 99 ścian pokoju czyta się z rosnącym zdumieniem, przerażeniem, czasem niedowierzaniem. Aleksandra Łojek wprowadza czytelnika stopniowo w wewnętrzne życie miasta, pokazuje to oblicze, którego turystyczne przewodniki nie zechcą pokazać. Rozmawia ze wszystkimi, z jednej i drugiej strony. Lawiruje między nimi i stara się nikogo nie oceniać. Choć tu niemal każdy ma coś za uszami, niemal każdy ma coś, kogoś, na sumieniu. Niemal każdy stracił kogoś bliskiego, niemal każdy jednocześnie był katem i ofiarą. Trudno w takiej sytuacji zachować obiektywizm, a jednak autorce się to udaje.

Belfast wciąga i intryguje, ale nie jest łatwą lekturą. Wymaga pewnej cierpliwości na początku i umiejętności wgryzienia się w temat. Pojęcia takie jak republikanin, lojalista, katolik, protestant nie od razu wskakują na swoje miejsca, a w odłamach IRA (Irlandzka Armia Republikańska) można się pogubić. Kiedy już ogarnęłam temat, zaczęłam ze strony na stronę coraz bardziej doceniać lekturę. Połykałam historię za historią – tę o polskiej rodzinie mającej pecha kupić dom na „interfejsie” (kawałek ziemi niczyjej), o zakazanej miłości między protestantką a katolikiem, o budzących postrach „Rzeźnikach z Shankill” i o tym, jak popełnić samobójstwo w Belfaście.

Choć nie są to radosne historie, jakieś światełko nadziei z nich przebija. Bo choć Belfast gotuje się pod powierzchnią, choć o wroga tu łatwiej niż o przyjaciela, są jednak ludzie, którym zależy na zmianach oraz na tym, by kolejnym pokoleniom żyło się lepiej, bezpieczniej i bez obciążeń przeszłości.

Nadzieja jest w ludziach Irlandii Północnej.
Tych zwykłych, tych zmęczonych, tych którzy wierzą, że można i trzeba inaczej. Cichutko codziennie walczących o zwyczajność.
Ale wierzą w to tylko dlatego, że mieszkają na poranionej ziemi.
I świetnie znają różnicę.
Jakże banalnie – znając historię, nie chcą jej powtórzyć […]

Świetna książka i dobrze napisana. Konkretnie i bez zbędnych słów. Lektura niemal obowiązkowa.


2 komentarze:

  1. Dzięki za przypomnienie o książce. W Irlandii Północnej byłem 10 lat temu. Przez dwa tygodnie w małym miasteczku też bardzo wyraźnie dostrzegałem te różnice, napięcia i przerażenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż ciężko uwierzyć, że takie rzeczy wciąż się dzieją współcześnie i że dawne zatargi wciąż są żywe. Dobra książka. Otwiera oczy.

      Usuń