9 grudnia 2014

Zielona sukienka. Przez Rosję i Kazachstan śladami rodzinnej historii - Małgorzata Szumska

Prawdopodobnie przegapiłabym tę książkę, gdybym przez przypadek nie znalazła się na spotkaniu z autorką. Taki bonus po wyświetlonym w ramach festiwalu Sputnik nad Warszawą filmie. Pani Małgorzata tak ciekawie opowiadała, taka była wyluzowana, wesoła, dowcipna. Sypała anegdotami z wyprawy, a w tle przewijały się zdjęcia obrazujące jej słowa. Pomyślałam – to może być całkiem ciekawa książka. No i o Rosji, a to zawsze działa na mnie jak magnes. Nic tylko brać i czytać.


A historia zapowiadała się całkiem ciekawie…

Od dziecka wiedziałam, że kiedyś pojadę na Syberię […]. Nie było przy tym planowania wyprawy, przygotowań, nauki języka, zdobywania map i kontaktów, poszukiwania sponsorów. […] Nie kupiłam przewodnika, bo doskonale wiem, jaką mam przebyć trasę, zaplanował ją dla mnie Stalin w 1951 roku i żadne Lonely Planet nie może jej zmienić. Postanowiłam zatem wybrać się w podróż, w którą sześćdziesiąt lat wcześniej wyruszyli moi dziadkowie, rodzice mojego ojca – Janka i Staszek. 

A więc najpierw z Warszawy na Wileńszczyznę. Potem Moskwa. Następnie koleją transsyberyjską do Kańska. Z Kańska na poszukiwanie miejscowości Mokruszy, w której po zesłaniu mieszkała Janka. Kolejny przystanek na trasie to Kazachstan i miejscowość Karaganda. Na podróż do Żeskaganu, gdzie Staszek spędził kilka lat w kazachstańskim gułagu, autorce zabrakło już sił. Niemal dwa miesiące w sentymentalnej podróży, podczas której teraźniejszość przeplatała się z chwytającą za serce historią Janki i Staszka.

Los i trudne politycznie czasy wystawiły ich miłość na ogromną próbę. Zesłanie, rozłąka, walka o przetrwanie, gułag, samotność, tęsknota, ból i strach – tak doświadczyło ich życie. Nie da się czytać tej historii bez ściśniętego gardła. Wzrusza, przejmuje, wciąga i jest najmocniejszą stroną Zielonej sukienki.

Na jej tle słabo wypada współczesna wyprawa autorki, podczas której napotyka ona mniej lub bardziej przyjaźnie nastawionych do niej ludzi, a ją znów spotykają mniej lub bardziej niewiarygodne przygody. Nocleg w moskiewskim hostelu w jednym pokoju z podpitymi i napakowanymi mężczyznami, wizyta sąsiada-zboczeńca w wynajmowanym mieszkaniu, podróż stopem z szamanem, wywiad w rosyjskiej telewizji. Opowiedziana lekkim tonem, autoironiczna - ta część książki miała być zabawna. I nawet do pewnego momentu była. Z czasem jednak beztroska i pewność siebie autorki zaczęły męczyć. Samotnie, bez minimalnej chociaż znajomości języka, na zasadzie „Ahoj przygodo!”, ruszyła Pani Małgorzata na podbój Syberii, pakując się po drodze w coraz to dziwniejsze i czasem zwyczajnie niebezpieczne sytuacje. Dla przykładu – wsiadanie do samochodu dwóch obcych kolesi, wycieczka z nimi poza miasto, wspólne wypalenie „magicznego” papierosa – to delikatnie mówiąc proszenie się o guza. Chłopcy na szczęście okazali się nie groźni, ale dość wymownie zabrzmiały słowa jednego z nich wypowiedziane na pożegnanie: Tu jest Kazachstan, nie Polska. Tu się nie wsiada z obcymi do auta! Tłumaczenie pod tytułem „jestem blondynką, a to zwalnia mnie z myślenia” mnie nie przekonały. Lekkomyślność i brak wyobraźni nie mają koloru włosów. Miało być zabawnie, a wyszło jak wyszło. Infantylnie i irytująco.

Żeby jednak nie być niesprawiedliwą, muszę przyznać, że mimo powyższych wad, nawet i w tej części znalazły się nieco lepsze fragmenty. W tym m.in. wzruszające spotkanie z przyjaciółką Janki z lat młodości – Szurą, czy wizyta w Muzeum karłagu. Mówiąc szczerze książce zrobiłoby lepiej, gdyby pewne fragmenty z niej wyrzucić, a zostawić tylko to, co bezpośrednio łączy się z historią dziadków autorki.

A z uwag technicznych - transkrypcję rosyjskich słów można było wyróżnić kursywą, byłoby ciut czytelniej. I jeszcze jedno – bardzo mi przykro, ale rosyjskie słowo tarzanka (тарзанка) w języku polskim nie oznacza skakanki (patrz strona 107). Takie małe językowe nieporozumienie i argument za tym, że wypadałoby choć trochę tego rosyjskiego przed podróżą liznąć.

Pani Małgorzata to młoda osóbka, która wydaje się być sympatyczna, ale chyba trochę jeszcze niedojrzała. A może to ja już jestem za stara na takie lektury? W każdym razie wychodzi na to, że mogłam spokojnie przegapić tę książkę i nic by się nie stało. Ominęłaby mnie zaledwie garść wzruszeń i kilka nieśmiesznych - moim zdaniem - historii.

Pozostaje mi tylko życzyć Pani Małgorzacie kolejnych fascynujących podróży, licząc po cichu na to, że już żadnej z nich nie opisze. 

Spore rozczarowanie.

2 komentarze:

  1. Pierwsza negatywna opinia z którą się spotkałam, studzi nieco mój zapał. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam szczerze, że też się trochę dziwnie z tym czuję. Wszyscy zachwyceni, a ja narzekam. No ale cóż. Rzecz gustu :)

      Usuń