Prawdopodobnie przegapiłabym tę
książkę, gdybym przez przypadek nie znalazła się na spotkaniu z autorką. Taki
bonus po wyświetlonym w ramach festiwalu Sputnik
nad Warszawą filmie. Pani Małgorzata tak ciekawie opowiadała, taka była
wyluzowana, wesoła, dowcipna. Sypała anegdotami z wyprawy, a w tle przewijały
się zdjęcia obrazujące jej słowa. Pomyślałam – to może być całkiem ciekawa
książka. No i o Rosji, a to zawsze działa na mnie jak magnes. Nic tylko brać i
czytać.
A historia zapowiadała się
całkiem ciekawie…
Od dziecka wiedziałam, że kiedyś pojadę na Syberię […]. Nie było przy
tym planowania wyprawy, przygotowań, nauki języka, zdobywania map i kontaktów,
poszukiwania sponsorów. […] Nie kupiłam przewodnika, bo doskonale wiem, jaką
mam przebyć trasę, zaplanował ją dla mnie Stalin w 1951 roku i żadne Lonely
Planet nie może jej zmienić. Postanowiłam zatem wybrać się w podróż, w którą
sześćdziesiąt lat wcześniej wyruszyli moi dziadkowie, rodzice mojego ojca –
Janka i Staszek.
A więc najpierw z Warszawy na
Wileńszczyznę. Potem Moskwa. Następnie koleją transsyberyjską do Kańska. Z
Kańska na poszukiwanie miejscowości Mokruszy, w której po zesłaniu mieszkała
Janka. Kolejny przystanek na trasie to Kazachstan i miejscowość Karaganda. Na
podróż do Żeskaganu, gdzie Staszek spędził kilka lat w kazachstańskim gułagu,
autorce zabrakło już sił. Niemal dwa miesiące w sentymentalnej podróży, podczas
której teraźniejszość przeplatała się z chwytającą za serce historią Janki i
Staszka.
Los i trudne politycznie czasy
wystawiły ich miłość na ogromną próbę. Zesłanie, rozłąka, walka o przetrwanie,
gułag, samotność, tęsknota, ból i strach – tak doświadczyło ich życie. Nie da
się czytać tej historii bez ściśniętego gardła. Wzrusza, przejmuje, wciąga i
jest najmocniejszą stroną Zielonej
sukienki.
Na jej tle słabo wypada
współczesna wyprawa autorki, podczas której napotyka ona mniej lub bardziej
przyjaźnie nastawionych do niej ludzi, a ją znów spotykają mniej lub bardziej
niewiarygodne przygody. Nocleg w moskiewskim hostelu w jednym pokoju z
podpitymi i napakowanymi mężczyznami, wizyta sąsiada-zboczeńca w wynajmowanym
mieszkaniu, podróż stopem z szamanem, wywiad w rosyjskiej telewizji. Opowiedziana
lekkim tonem, autoironiczna - ta część książki miała być zabawna. I nawet do
pewnego momentu była. Z czasem jednak beztroska i pewność siebie autorki
zaczęły męczyć. Samotnie, bez minimalnej chociaż znajomości języka, na zasadzie
„Ahoj przygodo!”, ruszyła Pani Małgorzata na podbój Syberii, pakując się po
drodze w coraz to dziwniejsze i czasem zwyczajnie niebezpieczne sytuacje. Dla
przykładu – wsiadanie do samochodu dwóch obcych kolesi, wycieczka z nimi poza
miasto, wspólne wypalenie „magicznego” papierosa – to delikatnie mówiąc proszenie
się o guza. Chłopcy na szczęście okazali się nie groźni, ale dość wymownie
zabrzmiały słowa jednego z nich wypowiedziane na pożegnanie: Tu jest Kazachstan, nie Polska. Tu się nie
wsiada z obcymi do auta! Tłumaczenie pod tytułem „jestem blondynką, a to
zwalnia mnie z myślenia” mnie nie przekonały. Lekkomyślność i brak wyobraźni
nie mają koloru włosów. Miało być zabawnie, a wyszło jak wyszło. Infantylnie i
irytująco.
Żeby jednak nie być
niesprawiedliwą, muszę przyznać, że mimo powyższych wad, nawet i w tej części
znalazły się nieco lepsze fragmenty. W tym m.in. wzruszające spotkanie z
przyjaciółką Janki z lat młodości – Szurą, czy wizyta w Muzeum karłagu. Mówiąc
szczerze książce zrobiłoby lepiej, gdyby pewne fragmenty z niej wyrzucić, a
zostawić tylko to, co bezpośrednio łączy się z historią dziadków autorki.
A z uwag technicznych -
transkrypcję rosyjskich słów można było wyróżnić kursywą, byłoby ciut
czytelniej. I jeszcze jedno – bardzo mi przykro, ale rosyjskie słowo tarzanka (тарзанка) w języku polskim nie
oznacza skakanki (patrz strona 107). Takie małe językowe nieporozumienie i
argument za tym, że wypadałoby choć trochę tego rosyjskiego przed podróżą
liznąć.
Pani Małgorzata to młoda
osóbka, która wydaje się być sympatyczna, ale chyba trochę jeszcze niedojrzała.
A może to ja już jestem za stara na takie lektury? W każdym razie wychodzi na
to, że mogłam spokojnie przegapić tę książkę i nic by się nie stało. Ominęłaby
mnie zaledwie garść wzruszeń i kilka nieśmiesznych - moim zdaniem - historii.
Pozostaje mi tylko życzyć Pani
Małgorzacie kolejnych fascynujących podróży, licząc po cichu na to, że już
żadnej z nich nie opisze.
Spore rozczarowanie.
Pierwsza negatywna opinia z którą się spotkałam, studzi nieco mój zapał. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że też się trochę dziwnie z tym czuję. Wszyscy zachwyceni, a ja narzekam. No ale cóż. Rzecz gustu :)
Usuń