21 grudnia 2014

Ruski ekstrem. Jak nauczyłem się kochać Moskwę - Boris Reitschuster

Czasami jest tak, że biorę się za książkę i już od pierwszych stron wiem, że stracę tylko czas. Ale czytam, brnę przez kolejne kartki, by w poczuciu obowiązku skończyć to, co zaczęłam. Więc czytam i się wkurzam, bo na półce leży coś znacznie lepszego. Męczę się, przerzucam w pośpiechu strony odliczając, ile jeszcze zostało do końca. Tak właśnie wyglądało moje spotkanie z autorem Ruskiego ekstremu. Przydługie, monotonne, nieśmieszne i podszyte narastającą irytacją. Zapewne też ostatnie.


Ruski ekstrem to zbiór historyjek, które opowiadają o zderzeniu się człowieka Zachodu, Niemca pełną gębą, z rosyjską rzeczywistością. Ponad dwie dekady temu, wiedziony porywem serca Boris Reitschuster porzuca swoje dotychczasowe życie, rusza na Wschód i trafia do innego świata. Inna mentalność, inna kultura – to zderzenie mogło zaboleć. I pewnie zabolało, ale autor postanawia swoje przygody spisać w formie lekkich anegdot. A my, doskonale zdając sobie sprawę jak wielki jest kontrast pomiędzy niemieckim ordnung muss sein a rosyjskim jakoś to będzie, nastawiamy się na doskonałą zabawę i wybuchy serdecznego śmiechu. Nic z tego.

Przede wszystkim autor daje nam lekcję, jak wtopić się w tłum i nie uchodzić w Rosji za obcokrajowca. A zatem należy nie kłaniać się sąsiadom, rzucać mięsem na prawo i lewo, trąbić i pokrzykiwać na pieszych, ignorować sygnalizację świetlną, pić na umór i jeździć na daczę. Ponadto należy przyzwyczaić się do zacinających się wind, syfu i smrodu na klatkach, myszy chodzących po stołach w restauracji, gburowatej obsługi, braku ciepłej wody oraz wszechobecnej korupcji i biurokracji. Te krótkie teksty mogłyby śmieszyć, gdyby nie odczuwało się w nich pewnej jednak wyższości i drwiny nad wschodnim sposobem bycia – to raz. Dwa – co śmieszne dla Niemca, dla Polaka już niekoniecznie. Chcąc nie chcąc mamy z Rosjanami wiele wspólnego, przerabialiśmy podobne historie i dlatego puste sklepy, czy stanie w niekończących się kolejkach dla Polaka to żadna nowość, a tym bardziej powód do śmiechu. Trzy – jak na kogoś, kto w Rosji spędził kilkanaście lat, autor ma wyjątkowo wąsko ustawione horyzonty, dostrzega tylko to, co chce dostrzec - resztę ignoruje. Nie analizuje faktów, nie pogłębia tematu, stawia wszystko w jednym świetle. Dlatego moim zdaniem jest to książka de facto o niczym: powierzchowna, pokazująca zaledwie wycinek rzeczywistości, płytka, miejscami podkoloryzowana, utrwalająca stereotypy. Nudy na pudy i strata czasu.

Jeśli ktoś chce zapoznać się z absurdami życia w Rosji podanymi w rzeczowy i konkretny sposób, w dobrze napisanych tekstach podpartych faktami, wiedzą i doświadczeniem to odsyłam do zbioru felietonów Wacława Radziwinowicza zebranych w książce Gogol w czasach Google’a. Nie tylko bawią, ale zmuszają też do refleksji i zdecydowanie niosą w sobie więcej treści.

4 komentarze:

  1. Mnie i mój czas uchronił mąż ;) Wypożyczyliśmy to kiedyś z biblioteki i jako że on bardziej interesuje się Rosją, to zaczął czytać pierwszy. Szybko zrezygnował. Mnie też odradził, podając podobne argumenty do tych, które podałaś w recenzji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż boję się pomyśleć, co może zawierać druga część tego arcydzieła ;)

      Usuń
  2. To raczej nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nic nie stracisz, jak sobie darujesz lekturę ;)

      Usuń