Czasami jest tak, że biorę się za
książkę i już od pierwszych stron wiem, że stracę tylko czas. Ale czytam, brnę
przez kolejne kartki, by w poczuciu obowiązku skończyć to, co zaczęłam. Więc
czytam i się wkurzam, bo na półce leży coś znacznie lepszego. Męczę się,
przerzucam w pośpiechu strony odliczając, ile jeszcze zostało do końca. Tak
właśnie wyglądało moje spotkanie z autorem Ruskiego
ekstremu. Przydługie, monotonne, nieśmieszne i podszyte narastającą
irytacją. Zapewne też ostatnie.
Ruski ekstrem to zbiór historyjek, które opowiadają o zderzeniu się
człowieka Zachodu, Niemca pełną gębą, z rosyjską rzeczywistością. Ponad dwie
dekady temu, wiedziony porywem serca Boris Reitschuster porzuca swoje
dotychczasowe życie, rusza na Wschód i trafia do innego świata. Inna
mentalność, inna kultura – to zderzenie mogło zaboleć. I pewnie zabolało, ale
autor postanawia swoje przygody spisać w formie lekkich anegdot. A my, doskonale
zdając sobie sprawę jak wielki jest kontrast pomiędzy niemieckim ordnung muss sein a rosyjskim jakoś to będzie, nastawiamy się na
doskonałą zabawę i wybuchy serdecznego śmiechu. Nic z tego.
Przede wszystkim autor daje nam
lekcję, jak wtopić się w tłum i nie uchodzić w Rosji za obcokrajowca. A zatem
należy nie kłaniać się sąsiadom, rzucać mięsem na prawo i lewo, trąbić i
pokrzykiwać na pieszych, ignorować sygnalizację świetlną, pić na umór i jeździć
na daczę. Ponadto należy przyzwyczaić się do zacinających się wind, syfu i
smrodu na klatkach, myszy chodzących po stołach w restauracji, gburowatej
obsługi, braku ciepłej wody oraz wszechobecnej korupcji i biurokracji. Te
krótkie teksty mogłyby śmieszyć, gdyby nie odczuwało się w nich pewnej jednak
wyższości i drwiny nad wschodnim sposobem bycia – to raz. Dwa – co śmieszne dla
Niemca, dla Polaka już niekoniecznie. Chcąc nie chcąc mamy z Rosjanami wiele
wspólnego, przerabialiśmy podobne historie i dlatego puste sklepy, czy stanie w
niekończących się kolejkach dla Polaka to żadna nowość, a tym bardziej powód do
śmiechu. Trzy – jak na kogoś, kto w Rosji spędził kilkanaście lat, autor ma
wyjątkowo wąsko ustawione horyzonty, dostrzega tylko to, co chce dostrzec -
resztę ignoruje. Nie analizuje faktów, nie pogłębia tematu, stawia wszystko w
jednym świetle. Dlatego moim zdaniem jest to książka de facto o niczym: powierzchowna,
pokazująca zaledwie wycinek rzeczywistości, płytka, miejscami podkoloryzowana,
utrwalająca stereotypy. Nudy na pudy i strata czasu.
Jeśli ktoś chce zapoznać się z
absurdami życia w Rosji podanymi w rzeczowy i konkretny sposób, w dobrze
napisanych tekstach podpartych faktami, wiedzą i doświadczeniem to odsyłam do
zbioru felietonów Wacława Radziwinowicza zebranych w książce Gogol w czasach Google’a. Nie tylko
bawią, ale zmuszają też do refleksji i zdecydowanie niosą w sobie więcej
treści.
Mnie i mój czas uchronił mąż ;) Wypożyczyliśmy to kiedyś z biblioteki i jako że on bardziej interesuje się Rosją, to zaczął czytać pierwszy. Szybko zrezygnował. Mnie też odradził, podając podobne argumenty do tych, które podałaś w recenzji.
OdpowiedzUsuńAż boję się pomyśleć, co może zawierać druga część tego arcydzieła ;)
UsuńTo raczej nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńNa pewno nic nie stracisz, jak sobie darujesz lekturę ;)
Usuń