2 lutego 2015

Ten, który zabije smoka - Leif GW Persson

Jest coś w książkach Leif GW Perssona, co przykuwa do lektury i nie pozwala się od niej oderwać, choć – paradoksalnie – nie czyta się jej wcale lekko. Reporterski, oszczędny styl, zaburzające rytm głównej akcji retrospekcje, liczni bohaterowie, w których można się trochę pogubić i nasza absolutna gwiazda – Evert Bakström – antypatyczny typ, który przez całą książkę drażni i irytuje. A jeszcze bardziej irytuje fakt, że – ostatecznie – to i tak on wychodzi na bohatera.


Tym razem nasz […]legendarny śledczy i spełnienie skrytych fantazji każdej kobiety(sic!)  zajmuje się z pozoru prostą sprawą. Pijacka awantura, która trochę wymknęła się z pod kontroli. Żul zabił żula żeliwną pokrywką do garnka. Jaki śledczy, taka zbrodnia. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy zapłakać. W trakcie lektury okaże się jednak, że sprawa z pozoru błaha coraz bardziej się rozrasta, śledztwo zatacza coraz większe kręgi, a galeria podejrzanych rośnie. Na jaw wyjdą matactwa finansowe ofiary, kilka interesujących faktów z przeszłości i powiązania z gangsterami o imigranckich korzeniach.

Leif GW Persson do końca trzyma w napięciu i zaskakuje, nie pozwalając czytającemu wpaść na właściwy trop. Ale ten sam Leif GW Persson pogrywa sobie trochę z czytelnikiem i wystawia jego cierpliwość na sporą próbę. Everta Bakströma można tolerować przez jakiś czas, nawet można pośmiać się z jego komentarzy, ale na dłuższą metę staje się zwyczajnie ciężkostrawny. Absolutny bałwan, otoczony innymi bałwanami. Wszyscy Bakströma podziwiają, schlebiają mu, a panny same, nie wiedzieć czemu, wskakują mu do łóżka. A jeśli nawet ktoś ma inne na jego temat zdanie, to jakoś słabo jest ono słyszalne pośród peanów pochwalnych. Postać Everta kładzie się cieniem na pozostałych bohaterach i nawet jeśli mają one potencjał, odrobinę rozumu i choć trochę budzą naszą sympatię, to i tak giną w jego blasku. 

Przez cały czas miałam nadzieję, że autor pogrąży Bakströma, że postawi go w sytuacji, z której nie uda mu się wyjść obronną ręką. Nic z tego. Rozbuchane ego śledczego rośnie w siłę, autor się świetnie bawi, a my zgrzytamy zębami. Gdzieś Persson zatracił równowagę i dał się ponieść fantazji, bo z satyry policyjnej robi się parodia i jeśli tak w rzeczywistości wygląda praca szwedzkiej policji, to strach się bać.

Jest jednak w książkach Leif GW Perssona coś, co przykuwa do lektury i nie pozwala się od niej oderwać – wyraziści, choć możemy ich nie lubić, bohaterowie; pogłębione tło społeczne; ciekawie poprowadzony wątek i specyficzny styl. Autor nie bawi się w podchody, tylko od razu przechodzi do konkretów - jest zbrodnia, jest śledztwo, są jego efekty. Pal licho Bakströma – będę czytać dalej! :)

3 komentarze:

  1. Bakstrom jest wybitnym idiotą, do tej konkluzji doszłam po 3 powieściach, gdzie ta była tą trzecią. Wiem, że planujesz lekturę "Umierającego detektywa", według mnie to najlepsza książka z tej serii :)

    Zagłosowałam na Twój blog, powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli najlepsze dopiero przede mną :) Evert jest też w Trylogii policyjnej, tak? "Umierającego detektywa" przeczytam na pewno, ale zastanawiam się nad pozostałymi książkami autora. Poprzeglądam Twoje opinie i rozważę kontynuację :)

      I dzięki za głos :) Kto wie, może się uda ;)

      Usuń
    2. Tak tak, oczywiście że jest. Z tym, że ja z trylogii policyjnej przeczytałam pierwszy tom i później jakoś nie miałam nastroju na szwedczyznę i pozostałe i tak zostało. mimo wszystko trzeba sobie dawkować, bo można się zniechęcić, płodozmian wskazany :)

      Usuń