Jest coś w książkach Leif GW Perssona,
co przykuwa do lektury i nie pozwala się od niej oderwać, choć – paradoksalnie –
nie czyta się jej wcale lekko. Reporterski, oszczędny styl, zaburzające rytm głównej
akcji retrospekcje, liczni bohaterowie, w których można się trochę pogubić i
nasza absolutna gwiazda – Evert Bakström – antypatyczny typ, który przez całą
książkę drażni i irytuje. A jeszcze bardziej irytuje fakt, że – ostatecznie –
to i tak on wychodzi na bohatera.
Tym razem nasz […]legendarny śledczy i spełnienie skrytych
fantazji każdej kobiety(sic!) zajmuje się z pozoru prostą sprawą. Pijacka awantura,
która trochę wymknęła się z pod kontroli. Żul zabił żula żeliwną pokrywką do
garnka. Jaki śledczy, taka zbrodnia. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy zapłakać. W
trakcie lektury okaże się jednak, że sprawa z pozoru błaha coraz bardziej się
rozrasta, śledztwo zatacza coraz większe kręgi, a galeria podejrzanych rośnie. Na
jaw wyjdą matactwa finansowe ofiary, kilka interesujących faktów z przeszłości
i powiązania z gangsterami o imigranckich korzeniach.
Leif GW Persson do końca trzyma w
napięciu i zaskakuje, nie pozwalając czytającemu wpaść na właściwy trop. Ale ten
sam Leif GW Persson pogrywa sobie trochę z czytelnikiem i wystawia jego
cierpliwość na sporą próbę. Everta Bakströma można tolerować przez jakiś czas,
nawet można pośmiać się z jego komentarzy, ale na dłuższą metę staje się zwyczajnie
ciężkostrawny. Absolutny bałwan, otoczony innymi bałwanami. Wszyscy Bakströma
podziwiają, schlebiają mu, a panny same, nie wiedzieć czemu, wskakują mu do
łóżka. A jeśli nawet ktoś ma inne na jego temat zdanie, to jakoś słabo jest ono
słyszalne pośród peanów pochwalnych. Postać Everta kładzie się cieniem na
pozostałych bohaterach i nawet jeśli mają one potencjał, odrobinę rozumu i choć
trochę budzą naszą sympatię, to i tak giną w jego blasku.
Przez cały czas
miałam nadzieję, że autor pogrąży Bakströma, że postawi go w sytuacji, z której
nie uda mu się wyjść obronną ręką. Nic z tego. Rozbuchane ego śledczego rośnie
w siłę, autor się świetnie bawi, a my zgrzytamy zębami. Gdzieś Persson zatracił
równowagę i dał się ponieść fantazji, bo z satyry policyjnej robi się parodia i
jeśli tak w rzeczywistości wygląda praca szwedzkiej policji, to strach się bać.
Jest jednak w książkach Leif GW Perssona
coś, co przykuwa do lektury i nie pozwala się od niej oderwać – wyraziści, choć
możemy ich nie lubić, bohaterowie; pogłębione tło społeczne; ciekawie poprowadzony
wątek i specyficzny styl. Autor nie bawi się w podchody, tylko od razu przechodzi do konkretów - jest zbrodnia, jest śledztwo, są jego efekty. Pal licho Bakströma – będę czytać dalej! :)
Bakstrom jest wybitnym idiotą, do tej konkluzji doszłam po 3 powieściach, gdzie ta była tą trzecią. Wiem, że planujesz lekturę "Umierającego detektywa", według mnie to najlepsza książka z tej serii :)
OdpowiedzUsuńZagłosowałam na Twój blog, powodzenia :)
Czyli najlepsze dopiero przede mną :) Evert jest też w Trylogii policyjnej, tak? "Umierającego detektywa" przeczytam na pewno, ale zastanawiam się nad pozostałymi książkami autora. Poprzeglądam Twoje opinie i rozważę kontynuację :)
UsuńI dzięki za głos :) Kto wie, może się uda ;)
Tak tak, oczywiście że jest. Z tym, że ja z trylogii policyjnej przeczytałam pierwszy tom i później jakoś nie miałam nastroju na szwedczyznę i pozostałe i tak zostało. mimo wszystko trzeba sobie dawkować, bo można się zniechęcić, płodozmian wskazany :)
Usuń