28 listopada 2014

Rzeźniczka z Małej Birmy - Håkan Nesser

Stało się. Doczytałam serię o inspektorze Barbarottim do końca. I ze wszystkich części chyba właśnie ta ostatnia dostarczyła mi najwięcej emocji.


Nesser rozkręca się raczej powoli. Jednak tym razem już pierwszym rozdziałem powalił mnie na łopatki i na dobre przykuł do kanapy. Wciągnęłam się. Zarwałam noc. A po skończeniu odetchnęłam z ulgą.

W tej części Barbarotti nie jest - mówiąc oględnie - w najlepszej formie. Z tego też powodu zamiast bieżących, gorących spraw dostanie odgrzewanego kotleta, czyli nierozwiązaną sprawę sprzed pięciu lat. Wtedy to, któregoś sierpniowego wieczoru, Arnold Morinder po prostu zniknął. Wyszedł z domu i już nie wrócił, a jego konkubina po trzech dniach zgłosiła zaginięcie. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że owa konkubina odsiedziała w więzieniu jedenastoletni wyrok, a znana jest pod jakże wymownym pseudonimem – Rzeźniczka z Małej Birmy. Śledztwo zawiedzie Barbarottiego w wyjątkowo ciekawe rejony, ale nie zdradzę już ani słowa więcej. Nie chcę popsuć Wam zabawy, ale wierzcie mi na słowo – będzie ciekawie.

Nesser po raz kolejny pod przykrywką kryminału daje czytelnikom do ręki powieść wielowymiarową. Niby toczy się jakieś śledztwo, niby są jakieś ofiary, ale zamysł autora jest zupełnie inny – bo tu zbrodnia i wątek kryminalny są tylko tłem do znacznie głębszych rozważań. Tym razem Nesser każe nam się pochylić nad problemem przemocy domowej, przemocy wobec kobiet, bezsilności ofiary i cichego przyzwolenia innych na to, co się dzieje. To też książka o tym, jak radzić sobie z żałobą po bliskiej osobie; jak żyć i być dla innych, kiedy cały świat rozsypuje się na kawałki, a w końcu – o tym, jak pozbierać się do kupy; pogodzić z tym, co nieodwracalne i odnaleźć światełko w mroku.

Rzeźniczka z Małej Birmy to dobra książka, choć odradzę ją tym, co z Barbarottim spotykają się przypadkowo i po raz pierwszy, jak również tym, którzy pod nazwą kryminał rozumieją galopującą akcję i zaskakujące zwroty. Nesser co prawda też tu zaskakuje, ale na swój charakterystyczny sposób, więc niektórzy mogą być rozczarowani.

Tą książką autor kończy też cykl o inspektorze Barbarottim, choć robi to na tyle zręcznie, że furtkę pozostawia sobie otwartą. Doczytajcie do końca, a sami zrozumiecie, co mam na myśli. Ja osobiście takim zakończeniem nie byłam zaskoczona, bo gdzieś przy trzeciej części takie rozwiązanie przeszło mi przez myśl.

A odetchnęłam z ulgą po skończonej lekturze, bo nie lubię zarywać nocy w środku tygodnia. A poza tym trochę też się ucieszyłam, że to już naprawdę koniec i nie dlatego, że nie lubię Barbarottiego, ale właśnie dlatego, że Nesser nie zdążył go zepsuć. Przerwał historię tam, gdzie wypadało. I mam nadzieję, że powrotów nie będzie.

Barbarotti, cześć. Trzymaj się. Życzę Ci wszystkiego dobrego, serio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz