Stało się. Doczytałam serię o
inspektorze Barbarottim do końca. I ze wszystkich części chyba właśnie ta
ostatnia dostarczyła mi najwięcej emocji.
Nesser rozkręca się raczej powoli. Jednak tym razem już pierwszym rozdziałem powalił mnie na łopatki i na dobre przykuł do kanapy. Wciągnęłam się. Zarwałam noc. A po skończeniu odetchnęłam z ulgą.
W tej części Barbarotti nie jest
- mówiąc oględnie - w najlepszej formie. Z tego też powodu zamiast bieżących,
gorących spraw dostanie odgrzewanego kotleta, czyli nierozwiązaną sprawę sprzed
pięciu lat. Wtedy to, któregoś sierpniowego wieczoru, Arnold Morinder po prostu
zniknął. Wyszedł z domu i już nie wrócił, a jego konkubina po trzech dniach
zgłosiła zaginięcie. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że owa
konkubina odsiedziała w więzieniu jedenastoletni wyrok, a znana jest pod jakże
wymownym pseudonimem – Rzeźniczka z Małej Birmy. Śledztwo zawiedzie
Barbarottiego w wyjątkowo ciekawe rejony, ale nie zdradzę już ani słowa więcej.
Nie chcę popsuć Wam zabawy, ale wierzcie mi na słowo – będzie ciekawie.
Nesser po raz kolejny pod przykrywką
kryminału daje czytelnikom do ręki powieść wielowymiarową. Niby toczy się
jakieś śledztwo, niby są jakieś ofiary, ale zamysł autora jest zupełnie inny – bo
tu zbrodnia i wątek kryminalny są tylko tłem do znacznie głębszych rozważań.
Tym razem Nesser każe nam się pochylić nad problemem przemocy domowej, przemocy
wobec kobiet, bezsilności ofiary i cichego przyzwolenia innych na to, co się
dzieje. To też książka o tym, jak radzić sobie z żałobą po bliskiej osobie; jak
żyć i być dla innych, kiedy cały świat rozsypuje się na kawałki, a w końcu – o
tym, jak pozbierać się do kupy; pogodzić z tym, co nieodwracalne i odnaleźć
światełko w mroku.
Rzeźniczka z Małej Birmy to dobra książka, choć odradzę ją tym, co z
Barbarottim spotykają się przypadkowo i po raz pierwszy, jak również tym,
którzy pod nazwą kryminał rozumieją galopującą akcję i zaskakujące zwroty.
Nesser co prawda też tu zaskakuje, ale na swój charakterystyczny sposób, więc
niektórzy mogą być rozczarowani.
Tą książką autor kończy też cykl
o inspektorze Barbarottim, choć robi to na tyle zręcznie, że furtkę pozostawia
sobie otwartą. Doczytajcie do końca, a sami zrozumiecie, co mam na myśli. Ja
osobiście takim zakończeniem nie byłam zaskoczona, bo gdzieś przy trzeciej
części takie rozwiązanie przeszło mi przez myśl.
A odetchnęłam z ulgą po skończonej
lekturze, bo nie lubię zarywać nocy w środku tygodnia. A poza tym trochę też
się ucieszyłam, że to już naprawdę koniec i nie dlatego, że nie lubię
Barbarottiego, ale właśnie dlatego, że Nesser nie zdążył go zepsuć. Przerwał historię
tam, gdzie wypadało. I mam nadzieję, że powrotów nie będzie.
Barbarotti, cześć. Trzymaj się.
Życzę Ci wszystkiego dobrego, serio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz