Prowadzący umarłych to druga lektura, która pojechała ze mną na
wakacje. Klucz był prosty – biorę to, co zbyt długo leży na półce i czeka. Coś
lekkiego (Zastygłe życie) i coś
poważniejszego dla równowagi. Wybór padł na Liao Yiwu, który w przeciwieństwie do
Karin Wahlberg, był towarzyszem męczącym, trudnym i ze zdecydowanie nie
wakacyjnym tematem.
Prowadzący umarłych to zbiór 28 wywiadów z przedstawicielami
najniższych warstw chińskiego społeczeństwa – hieną cmentarną, kierownikiem
szaletu publicznego, lunatykiem, handlarzem ludźmi, czy wyznawczynią Falun
Gong. Część swoich rozmówców Liao Yiwu poznał podczas czteroletniej odsiadki w
więzieniu, po tym jak rząd uznał jego poemat napisany pod wpływem wydarzeń na
Placu Tian’anmen za antykomunistyczny. Zresztą losy autora są równie ciekawe
jak historie jego rozmówców.
Ta książka to opowieści poszczególnych osób, historie ich życia, okrutne, przerażające, szokujące. Każda z tych historii jest inna, ale wszystkie składają się w jedną całość – tworzą obraz przemian politycznych, kulturalnych i społecznych, które zachodziły w Chinach na przestrzeni kilkudziesięciu lat. To obraz mocny, brutalny, czasem aż trudnych do pojęcia. Z tych krótkich historii, składamy sobie całość: powstanie Chińskiej Republiki Ludowej z Przewodniczącym Mao na czele, którego pozbawione sensu (z dzisiejszego punktu widzenia) kampanie polityczne i gospodarcze doprowadziły do często tragicznych konsekwencji. Jedną z nich był wielki głód (wynik kampanii gospodarczej Wielki Skok Naprzód), który doprowadził do śmierci milionów ludzi (dokładna liczba ofiar głodu nie jest znana). Następnie trwająca niemal 10 lat rewolucja kulturalna, podczas której Mao podjął próbę wyeliminowania swoich wrogów politycznych. Potem z kolei krwawo stłumiony protest studentów na Placu Tian’anmen, aż do lat dwutysięcznych. Ogrom terroru, który miał miejsce w tych latach, ogrom prześladowań często niewinnych ludzi, ogrom cierpienia, które zadano chińskiemu społeczeństwu, jak również pranie mózgu, którego dokonała partia komunistyczna przeraża. To nie jest łatwa lektura i nie czyta się tego lekko. I nie tylko z powodu tematu, ale również warstwy językowej, która utrudnia odbiór książki.
Słowo wstępne od tłumacza
dokładnie wyjaśnia, na czym polegała cała trudność pracy nad tym tekstem. I
mimo ogromnego wysiłku włożonego w to by ta książka była lepsza w odbiorze, by
język dopasowany był nieco bardziej do dzisiejszej rzeczywistości, to wciąż
miejscami brzmi on sztucznie, sztywno, czasem naiwnie. Dobrze oddaje chińską
kulturę i podkreśla dzielące nas różnice, ale przedzieranie się przez tekst
bywało męczące i irytujące.
I to właśnie dlatego Prowadzącego umarłych ocenię surowo, bo
choć temat pasjonujący, to językowo było to dla mnie bolesne. Z
pewnością jednak sięgnę jeszcze po literaturę faktu opowiadającą o dziejach
Chin, ale raczej na pewno nie po chińskiego autora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz