Nie mogłam pozwolić, żeby nowa
Yrsa Sigurdardottir kurzyła się na półce, więc zabrałam się za nią od
razu. Po co niepotrzebnie czekać i
odmawiać sobie przyjemności? :)
Zima 1974 roku. Na totalnym
pustkowiu, gdzieś po środku niczego, znajduje się dom wychowawczy dla niepełnoletnich
chłopców. Panują w nim surowe zasady, a prowadzące je małżeństwo za skuteczne
metody wychowawcze uznaje kary, modlitwę i chłód emocjonalny. Nie usłyszysz tu
śmiechu, nie znajdziesz wsparcia, o czym bardzo dobrze wie pracująca tam
dwudziestokilkuletnia Aldis. To jej oczami obserwujemy życie w Krókur. W tej
ponurej, zimnej i pozbawionej jakichkolwiek ciepłych uczuć rzeczywistości
wszystko toczy się utartym torem do czasu, aż do grupy chłopców dołącza nowy.
Einar nie tylko od początku fascynuje i przyciąga Aldis, ale burzy też panującą
w tym miejscu bezduszną rutynę.
Czasy współczesne. Óddin to
weekendowy ojciec, który nagle musi się zmierzyć z pełnoetatowym wychowywaniem
jedenastoletniej córki Rún. Jej matka, a jego była żona, ginie w nie do końca
jasnych okolicznościach. By nadać swemu dotychczasowemu życiu nieco ładu i
porządku, Ódinn obejmuje posadę urzędnika w państwowym urzędzie kontroli.
Wkrótce dostaje zadanie – ma wyjaśnić, co tak naprawdę działo się w Krókur. Badając
sprawę odkrywa, że dwóch chłopców zmarło tam w niewyjaśnionych okolicznościach,
dusząc się spalinami w samochodzie. Im bardziej grzebie w tej sprawie, tym
bardziej go ona niepokoi, a wokół niego zaczynają się dziać dziwne rzeczy.
Jakieś głosy, cienie, przywidzenia – Ódinn zaczyna tracić kontrolę nad
otaczającą go rzeczywistością.
Te toczące się w dwóch różnych
ramach czasowych wątki, wkrótce zaczną się zazębiać. I nie wyniknie z tego nic
dobrego. To nie lovestory, happy endu nie będzie.
Yrsa Sigurdardottir jak zwykle buduje
nastrój grozy, rosnącego napięcia i poczucia czegoś nieokreślonego w powietrzu.
Wodzi nas za nos i sprawia, że włos się jeży na głowie. Właśnie za tę grę z
czytelnikiem, za to przeplatanie tego co nieuchwytne i niepojęte z tym, co
realne, lubię ją najbardziej. Niechciani taki
właśnie mają klimat – zimny, mroczny, niepokojący, który towarzyszy nam przez
całą lekturę i sprawia, że ogarnia nas strach. W świecie Yrsy każdy coś skrywa, każdy ma swoje tajemnice, każdy ma drugą twarz. Zakończenie zaskakuje i obraca wszystko o sto osiemdziesiąt stopni. Ta książka jest
przewrotnie skonstruowana, autorka od początku mydli nam oczy, a my dajemy się
na to nabrać.
I choć czytało mi się to
świetnie, i dałam się wciągnąć w ten posępny świat, to zostało we mnie pewne
poczucie niedosytu. Zakończenie zasiało we mnie ziarenko niepokoju, ale nie
zmroziło krwi w żyłach. Elementy układanki pięknie ułożone - a mi zabrakło właśnie
czegoś, co by sugerowało, że nie wszystko da się ogarnąć rozumem i że nie
wszystko da się tak logicznie wytłumaczyć. Pod tym względem bezkonkurencyjne jest Spójrz na mnie. Niechciani to dobra lektura, ale mogłaby być jeszcze lepsza.
Niechciani to druga książka autorki, w której nie spotkamy
rezolutnej prawniczki Thory. Sprawnie napisana, dobrze skonstruowana,
wciągająca. Fani twórczości Yrsy docenią mimo niedociągnięć, a nieprzekonanych
i tak się nie przekona. Zalecam czytać wieczorem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz