7 lipca 2014

Mołdawianie w kosmos nie lietajut biez wina - Judyta Sierakowska

Mołdawianie w kosmos nie lietajut biez wina to jeden z moich urodzinowych prezentów. Ucieszyłam się bardzo, bo polowałam na nią od jakiegoś czasu. Literatura podróżnicza, dobre recenzje, mniej więcej mój krąg zainteresowań – trzeba przeczytać! No to otworzyłam butlę wina (tytuł mnie natchnął) i przeczytałam.


Judyta Sierakowska, z wykształcenia socjolog, z zawodu dziennikarz, pewnego pięknego dnia rzuca wszystko, wsiada do pociągu i na 3 miesiące jedzie do Mołdawii. Tam trochę zwiedza, trochę bawi się w nauczycielkę języka polskiego, poznaje ludzi i tamtejsze obyczaje, ale przede wszystkich chla mołdawskie wino ([…]bo to już nie jest picie![…]). I spisuje swoje wrażenia z podróży.

Jaka jest Mołdawia? Zdaniem jej mieszkańców nie warta uwagi. Jednak dla przybysza z Europy może okazać się bardzo fascynującym i zaskakującym krajem.

To tu przeciętny obywatel wypija ponad 19 litrów czystego alkoholu rocznie. To tu ponad dwa lata próbowano wybrać prezydenta kraju. To w Mołdawii, na niewielkim obszarze, mieszczą się jeszcze dwa odrębne, mające swój własny rząd państwa: Nadniestrze i Gaugazja. I to tu, w kraju, gdzie bieda aż piszczy, żyją ludzie serdeczni, gościnni i otwarci, którym przyświeca zasada „gość dom, Bóg w dom” i to tu za kołnierz się nie wylewa. Mimo potwornej biedy i zacofania, żyją tu ludzie, którzy turyście nie dadzą zginąć, otoczą opieką i przygarną pod swój własny dach.

Autorka nie upiększa, nie koloryzuje i nie kryje, że tu nie ma powodów do zachwytów. Błoto zamiast chodników, szare domy, bezpańskie psy, ale za to ludzie, którzy przychylą Ci nieba. Choć przecież nie ma tu nic, jak twierdzą sami Mołdawianie, to po przeczytaniu tej książki chce się tam mimo wszystko pojechać. Zaznać tej wyjątkowej gościnności i przeżyć na własnej skórze to, co opisuje Sierakowska. Nigdy nie byłam w Mołdawii i nie wiem, czy kiedykolwiek będę, ale kiedy czytałam tę książkę przed oczami stawała mi Gruzja. Jest sporo podobieństw, nawet legendy o powstaniu jednego i drugiego kraju są podobne, ale Gruzji chyba bliżej do Europy.

Żywy, wyrazisty, potoczny i nie stroniący od wulgaryzmów język jest dużym atutem tej książki (dodam, że autorka nie rzuca mięsem na każdej stronie, rzuca tam, gdzie istnieje potrzeba). To jest to, co lubię. Bez spiny, naturalnie, bez zbytniego ą-ę. Czytało się to naprawdę bardzo lekko i całkiem przyjemnie.

Dlaczego więc się przyczepię? Bo czasem autorka bywała irytująca w tej swojej zdystansowanej i nieco wywyższonej postawie. Bo za dużo było Judyty, a za mało Mołdawii w tekście. Bo wydaje mi się, że kilka ciekawostek, kilka anegdot i kilka faktów nie wyczerpuje tematu. I z rzeczy technicznych – bo korektor się nie przyłożył, a i do transkrypcji rosyjskiego też można się w kilku momentach przyczepić. Do tego dorzucę czarno-białe zdjęcia, na których niewiele było widać i w ogóle nie oddawały klimatu (ja rozumiem, że oszczędności, ale bez przesady).

Podsumowując: nie czuję się powalona na kolana, ale nie uważam też, żebym straciła czas. Dobre czytadło na wakacje. Bez wysiłku, dla relaksu, ot tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz