Mołdawianie w kosmos nie lietajut biez wina to jeden z moich
urodzinowych prezentów. Ucieszyłam się bardzo, bo polowałam na nią od jakiegoś
czasu. Literatura podróżnicza, dobre recenzje, mniej więcej mój krąg
zainteresowań – trzeba przeczytać! No to otworzyłam butlę wina (tytuł mnie
natchnął) i przeczytałam.
Jaka jest Mołdawia? Zdaniem jej mieszkańców nie warta uwagi. Jednak dla przybysza z Europy może okazać się bardzo fascynującym i zaskakującym krajem.
To tu przeciętny obywatel wypija
ponad 19 litrów
czystego alkoholu rocznie. To tu ponad dwa lata próbowano wybrać prezydenta
kraju. To w Mołdawii, na niewielkim obszarze, mieszczą się jeszcze dwa odrębne,
mające swój własny rząd państwa: Nadniestrze i Gaugazja. I to tu, w kraju,
gdzie bieda aż piszczy, żyją ludzie serdeczni, gościnni i otwarci, którym
przyświeca zasada „gość dom, Bóg w dom” i to tu za kołnierz się nie wylewa.
Mimo potwornej biedy i zacofania, żyją tu ludzie, którzy turyście nie dadzą
zginąć, otoczą opieką i przygarną pod swój własny dach.
Autorka nie upiększa, nie
koloryzuje i nie kryje, że tu nie ma powodów do zachwytów. Błoto zamiast
chodników, szare domy, bezpańskie psy, ale za to ludzie, którzy przychylą Ci
nieba. Choć przecież nie ma tu nic, jak twierdzą sami Mołdawianie, to po
przeczytaniu tej książki chce się tam mimo wszystko pojechać. Zaznać tej
wyjątkowej gościnności i przeżyć na własnej skórze to, co opisuje Sierakowska.
Nigdy nie byłam w Mołdawii i nie wiem, czy kiedykolwiek będę, ale kiedy
czytałam tę książkę przed oczami stawała mi Gruzja. Jest sporo podobieństw,
nawet legendy o powstaniu jednego i drugiego kraju są podobne, ale Gruzji chyba
bliżej do Europy.
Żywy, wyrazisty, potoczny i nie
stroniący od wulgaryzmów język jest dużym atutem tej książki (dodam, że autorka nie rzuca mięsem na każdej stronie, rzuca tam, gdzie istnieje potrzeba). To jest to, co lubię. Bez spiny, naturalnie, bez zbytniego ą-ę. Czytało się to
naprawdę bardzo lekko i całkiem przyjemnie.
Dlaczego więc się przyczepię? Bo
czasem autorka bywała irytująca w tej swojej zdystansowanej i nieco wywyższonej
postawie. Bo za dużo było Judyty, a za mało Mołdawii w tekście. Bo wydaje mi
się, że kilka ciekawostek, kilka anegdot i kilka faktów nie wyczerpuje tematu.
I z rzeczy technicznych – bo korektor się nie przyłożył, a i do transkrypcji rosyjskiego
też można się w kilku momentach przyczepić. Do tego dorzucę czarno-białe
zdjęcia, na których niewiele było widać i w ogóle nie oddawały klimatu (ja
rozumiem, że oszczędności, ale bez przesady).
Podsumowując: nie czuję się
powalona na kolana, ale nie uważam też, żebym straciła czas. Dobre czytadło na
wakacje. Bez wysiłku, dla relaksu, ot tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz