Dobre kobiety z Chin. Głosy z ukrycia przeleżały na mojej półce kilka
dobrych miesięcy. Jakoś nie składało się, by sięgnąć po tę akurat książkę.
Nawet jak już robiłam przymiarkę, to i tak ostatecznie wybierałam coś innego.
Bo zawsze coś wydawało się być ciekawsze, bo jakaś seria zaczęta, to trzeba
skończyć, bo to w sumie może poczekać. No i czekało. Jakoś od początku między
mną, a Dobrymi kobietami z Chin
chemii nie było. Ostatecznie, w porannym pośpiechu, popędzana przez męża, z
braku czasu na dłużą refleksję nad wyborem kolejnej lektury, chwyciłam tę,
myśląc – a niech stracę!
Dobre kobiety z Chin to 14 rozdziałów wypełnionych dramatycznymi i
wstrząsającymi historiami chińskich kobiet z różnych warstw społecznych, w
różnym wieku i na różnym etapie swojego życia. Łączy je to, że każda z nich w
jakiś sposób stała się ofiarą „rewolucji kulturalnej”, która trwała w Chinach w
latach 1966-1976. Ta książka wypełniona jest ich cierpieniem. Gwałcone,
zmuszane do małżeństw, wykorzystywane do ciężkiej pracy, traktowane jak
przedmioty i sprowadzone do roli maszyn zaspokajających seksualne popędy
mężczyzn. Uległe, poddane, nie znające własnej wartości. Wychowane w niewiedzy
o życiu rodzinnym i seksualnym, poniżane przez inne kobiety, zaszczute. Gorszy
gatunek, którego wartość wzrasta tylko na moment wtedy, kiedy wyda na świat
syna. Za nie takie zachowanie, strój, poglądy polityczne ścigane przez ówczesne
władze, zamykane w więzieniach lub odsyłane na głęboką prowincję w celu
„reedukacji”. Odepchnięte przez własne dzieci, niepotrzebne, zbędne i
nieatrakcyjne. Takie są kobiety z Chin. Ich losów wysłuchała, a potem spisała
Xue Xinran, dziennikarka z Nankinu, która przez wiele lat prowadziła w radiu
swoją autorską audycję. Ograniczana cenzurą, w 1997 roku zdecydowała o
wyjeździe do Londynu, gdzie bez obaw mogła wylać na karty książki leżące jej na
sercu historie.
Problem z tą książką polega na
tym, że temat świetny, ale średnio podany. Trudno powiedzieć czy to reportaż,
czy raczej opowiadania oparte na faktach. Jak na reportaż za dużo tu osobistych
emocji autorki. Ona nie tylko opowiada historie tych kobiet, ona cierpi wraz z
nimi, płacze, współczuje i przeżywa, to co usłyszy. Trochę przeszkadzało mi to
w odbiorze. Przywykłam do reportaży, w których autor zachowuje lub przynajmniej
stara się zachować dystans do opisywanych zdarzeń. Zaangażowanie emocjonalne
autorki w opowiadane historie wpłynęło też na styl książki. Jak na mój gust
czasem zbyt poetycko, czasem zbyt infantylnie. Odniosłam wrażenie, że autorka
próbuje te momentami naprawdę trudne historie podać tak, by stały się dla
czytelnika łatwiejsze w odbiorze, łagodniejsze. Niepotrzebnie. Jak ktoś się
bierze za tak trudny temat, to niech da czytelnikowi w twarz, porazi
bezpośredniością wypowiedzi, wbije w fotel, zmusi do refleksji. Niech nie chowa
się za przypowieściami, listami, fragmentami pamiętników. Nie chcę, by autor
się ze mną cackał, chuchał i chronił przed wstrząsem. Niech wali cała prawdę
między oczy. O, tak lubię!
Mimo tego zarzutu, nie uważam,
żebym całkowicie straciła czas czytając tę publikację. Mimo wszystko Dobre kobiety z Chin otwierają oczy i
poruszają ważny temat. Wspomnę tylko, że książka została wydana w 2002 roku,
więc może sytuacja kobiet uległa poprawie, może nie. Tego nie wiem, bo tak
naprawdę moja wiedza o Chinach jest bardzo skromna, ale zamierzam ją
rozszerzyć. Zdecydowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz