13 kwietnia 2014

Zimny wiatr - Arnaldur Indridason

Daruję sobie tym razem słowo wstępne i od razu przejdę do rzeczy, bo przecież jasne było, że nie spocznę, póki nie przeczytam wszystkich książek o komisarzu Erlendurze Sveinssonie, które pojawiły się w polskim przekładzie. Raz, że sympatia do komisarza nie pozwala mi odstawić serii ot tak sobie. Dwa, mam pewne poczucie obowiązku – zaczęłaś, to skończ. No to kończę.


Powiało nam trochę w Zimnym wietrze, oj powiało, nudą niestety, choć początek zapowiadał się naprawdę ciekawie.

Miejsce: Reykjavik. Czas akcji: styczeń. Ofiara: 10-letni chłopiec o azjatyckich rysach, znaleziony w kałuży krwi. Przyczyna zgonu: cios nożem. Rozpoczyna się żmudne, czasochłonne i wymagające cierpliwości śledztwo, tym bardziej żmudne, że matka ofiary nie bardzo chce współpracować. Sprawę komplikuje również zniknięcie jej drugiego syna, starszego brata ofiary. W poszukiwaniu sprawcy policjanci w pierwszej kolejności inwigilują środowisko szkolne chłopca: kolegów, wychowawców, nauczycieli.

Tym razem akcja toczy się bardzo powoli, brakuje napięcia towarzyszącego rozwojowi wydarzeń, nagłych zwrotów i kluczenia, a samo zakończenie jest, delikatnie mówiąc, bardzo przeciętne i rozczarowujące. Indridasona stać na znacznie więcej. Jeśli rozpatrywać tę książkę w kategorii kryminału, to jest to najsłabsza książka tego autora. Mam jednak wrażenie, że tym razem Indridasonowi nie na budowaniu wątku kryminalnego zależało, a przede wszystkim na zwróceniu uwagi czytelników na problem imigrantów żyjących w Islandii i konflikt pomiędzy rdzennymi mieszkańcami wyspy, a ludnością napływową. Autor przedstawia lęki i obawy Islandczyków przed przybyszami, stereotypowe myślenie i rasistowskie zachowania, a także niepokój o własną kulturę, która rozmywa się i traci na wartości w wielokulturowym tyglu, którym, wraz z napływem nowych imigrantów, staje się Islandia. Z drugiej strony widzimy tych, którzy uciekają z rodzinnych stron w poszukiwaniu lepszego życia do obcego sobie kraju, którzy nie chcą się integrować, uczyć języka, przystosować się do nowych warunków. Z racji swojej postawy znajdują się na marginesie społeczeństwa, a ich zachowanie i duma z pochodzenia budzi niechęć Islandczyków. Jeśli tak patrzeć na Zimny wiatr, to autorowi całkiem zręcznie pod przykrywką kryminału, udaje się przemycić bardzo ważny wątek społeczny. Nie wiem więc, czy nie lepiej dla ksiązki byłoby tak właśnie ją oceniać - jako kompendium wiedzy o problemach współczesnej Islandii. Jako kryminał wypada naprawdę blado, a zakończenie budzi raczej zażenowanie niż zaskoczenie. Abstrahując już od pobocznych wątków, które choć interesujące, dla rozwiązania akcji wydają się totalnie zbędne.

Poza głównym wątkiem mamy jeszcze standardowo osobiste z życia komisarza. Erlendur wciąż walczy z demonami z przeszłości – prześladującym go poczuciem winy związanym z zaginięciem w przeszłości jego młodszego brata. Ponadto obserwujemy rozwój jego związku z Valgedur oraz relacje z dziećmi, które tym razem wydają się mniej skomplikowane niż w poprzednich częściach.


Podsumowując: kryminał jest to średni, ani porywający, ani zaskakujący. Mdłe to jakieś i bez wyrazu. Z sympatii jednak do postaci komisarza będę dalej śledzić jego losy, więc c.d.n. (jeśli oczywiście któreś wydawnictwo szarpnie się na wydanie i przekład kolejnych części). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz