3 marca 2014

Głos - Arnaldur Indridason

Głos to trzecia część serii o Erlendurze Sveinsonie, nieco gburowatym inspektorze z Reykjaviku o lekko zwichrowanym życiorysie. Tym razem czytam chronologicznie i muszę przyznać, że z książki na książkę jest coraz lepiej, a Erlendur ze swoim specyficznym poczuciem humoru podoba mi się coraz bardziej. Póki co tę część uznaję za najlepszą, ale ponieważ przede mną jeszcze dwie, to jest to całkiem możliwe, że zmienię zdanie.



Tym razem akcja rozpoczyna się na chwilę przed Bożym Narodzeniem. Znajdujemy się w jednym z hoteli w Reykjaviku, gdzie przez recepcję przewijają się tłumy turystów i gości radośnie wyczekujących świąt. Ale zapomnijcie o świątecznej atmosferze. Zapomnijcie o brzmiących w tle kolędach. Mikołaja w tym roku nie będzie. To znaczy będzie, ale za to martwy. Odnaleziony w swoim małym pokoiku w  podziemiach hotelu. W opuszczonych spodniach i z prezerwatywą na członku. Tadam! Merry Christmas!

Kto śmiał podnieść rękę na Mikołaja i wbić mu nóż prosto w serce? Kim właściwie jest ten nieszczęśnik w przebraniu i dlaczego został zabity w tak niezręcznych okolicznościach? Odpowiedź nie będzie prosta. Śledztwo będzie toczyć się powoli, będzie kluczyć, a my w jego trakcie poznamy galerię przedziwnych postaci. Sama ofiara też okaże się postacią o barwnej i zaskakującej przeszłości. Wszystkie elementy do kupy złoży Elrednur przy pomocy swoich współpracowników Sigurdura Olli i Elinborg.

Książkę połknęłam w niecałe 3 dni. Trudno mi się było od niej oderwać i każdą wolną chwilę wykorzystywałam, byleby tylko przeczytać choć kilka stron. Nie zgodzę się więc z opiniami innych czytelników (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/152622/glos), że akcja stała w miejscu, że nuda, że flaki z olejem. Dziwię się też tym, którzy mają problem z ogarnięciem imion bohaterów książki. No okej, mogą być dla nas dziwne i obco brzmiące, ale już bez przesady. Kwestia oswojenia się. Ja z tym problemu żadnego nie mam.

Mam za to problem z niektórymi dialogami. Autor wciąż z uporem maniaka popełnia ten sam błąd. Jak nie powtórzy czegoś po kilka razy, to żyć nie może. W efekcie zamiast porywających dialogów popychających akcję do przodu, mamy serię głupich powtarzających się pytań i serię jeszcze głupszych odpowiedzi. I nie wiem, czy autor celowo robi w tym momencie z bohaterów idiotów, czy nie jest do końca przekonany o inteligencji czytelnika i dlatego stosuje ten niefortunny zabieg? Ale obok tych słabszych można znaleźć też dialogi absolutnie mistrzowskie, które u mnie wywoływały uśmiech na twarzy. Chciałabym zacytować, ale pół strony musiałabym przepisać, więc trochę szkoda zachodu. Po prostu sobie przeczytajcie sami J

Jeśli kogoś udało mi się przekonać do cyklu Arnaldura Indridasona o inspektorze Erlandurze Sveinsonie, to polecam czytać chronologicznie. Oczywiście świat się nie zawali, jak ktoś sobie od środka zacznie, ale wydaje mi się, że może mieć problem ze zrozumieniem pewnych wątków. Zwłaszcza tych dotyczących życia osobistego Erlendura, bo autor informacje o nim dawkuje nam bardzo powoli. Od pierwszej części wiemy, że jest po rozwodzie, samotny, z dwójką (poobijanych przez życie) dzieci, z którymi ma ,delikatnie mówiąc, taki sobie kontakt.  Ale żeby zrozumieć dlaczego jest jaki jest, dlaczego w życiu poukładało mu się tak, a nie inaczej, żeby zrozumieć, co czyni go outsiderem, musimy czytać części po kolei. Sorry!


Ja będę się upierać, że cykl o Erlendurze zasługuje na uwagę i na tle innych kryminałów skandynawskich nie wypada najgorzej, a nawet całkiem nieźle. Czytałam słabsze, serio. Oczywiście, każdy ma prawo mieć inne zdanie. A ja chętnie Wasze zdanie na ten temat poznam  :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz