Głos to trzecia część serii o Erlendurze Sveinsonie, nieco
gburowatym inspektorze z Reykjaviku o lekko zwichrowanym życiorysie. Tym razem
czytam chronologicznie i muszę przyznać, że z książki na książkę jest coraz
lepiej, a Erlendur ze swoim specyficznym poczuciem humoru podoba mi się coraz
bardziej. Póki co tę część uznaję za
najlepszą, ale ponieważ przede mną jeszcze dwie, to jest to całkiem możliwe, że
zmienię zdanie.
Tym razem akcja rozpoczyna się na
chwilę przed Bożym Narodzeniem. Znajdujemy się w jednym z hoteli w Reykjaviku,
gdzie przez recepcję przewijają się tłumy turystów i gości radośnie
wyczekujących świąt. Ale zapomnijcie o świątecznej atmosferze. Zapomnijcie o
brzmiących w tle kolędach. Mikołaja w tym roku nie będzie. To znaczy będzie,
ale za to martwy. Odnaleziony w swoim małym pokoiku w podziemiach hotelu. W opuszczonych spodniach
i z prezerwatywą na członku. Tadam! Merry Christmas!
Kto śmiał podnieść rękę na
Mikołaja i wbić mu nóż prosto w serce? Kim właściwie jest ten nieszczęśnik w
przebraniu i dlaczego został zabity w tak niezręcznych okolicznościach?
Odpowiedź nie będzie prosta. Śledztwo będzie toczyć się powoli, będzie kluczyć,
a my w jego trakcie poznamy galerię przedziwnych postaci. Sama ofiara też okaże
się postacią o barwnej i zaskakującej przeszłości. Wszystkie elementy do kupy
złoży Elrednur przy pomocy swoich współpracowników Sigurdura Olli i Elinborg.
Książkę połknęłam w niecałe 3
dni. Trudno mi się było od niej oderwać i każdą wolną chwilę wykorzystywałam,
byleby tylko przeczytać choć kilka stron. Nie zgodzę się więc z opiniami innych
czytelników (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/152622/glos),
że akcja stała w miejscu, że nuda, że flaki z olejem. Dziwię się też tym, którzy
mają problem z ogarnięciem imion bohaterów książki. No okej, mogą być dla nas
dziwne i obco brzmiące, ale już bez przesady. Kwestia oswojenia się. Ja z tym
problemu żadnego nie mam.
Mam za to problem z niektórymi
dialogami. Autor wciąż z uporem maniaka popełnia ten sam błąd. Jak nie powtórzy
czegoś po kilka razy, to żyć nie może. W efekcie zamiast porywających dialogów
popychających akcję do przodu, mamy serię głupich powtarzających się pytań i
serię jeszcze głupszych odpowiedzi. I nie wiem, czy autor celowo robi w tym
momencie z bohaterów idiotów, czy nie jest do końca przekonany o inteligencji
czytelnika i dlatego stosuje ten niefortunny zabieg? Ale obok tych słabszych
można znaleźć też dialogi absolutnie mistrzowskie, które u mnie wywoływały uśmiech
na twarzy. Chciałabym zacytować, ale pół strony musiałabym przepisać, więc
trochę szkoda zachodu. Po prostu sobie przeczytajcie sami J
Jeśli kogoś udało mi się
przekonać do cyklu Arnaldura Indridasona o inspektorze Erlandurze Sveinsonie,
to polecam czytać chronologicznie. Oczywiście świat się nie zawali, jak ktoś
sobie od środka zacznie, ale wydaje mi się, że może mieć problem ze
zrozumieniem pewnych wątków. Zwłaszcza tych dotyczących życia osobistego
Erlendura, bo autor informacje o nim dawkuje nam bardzo powoli. Od pierwszej
części wiemy, że jest po rozwodzie, samotny, z dwójką (poobijanych przez życie)
dzieci, z którymi ma ,delikatnie mówiąc, taki sobie kontakt. Ale żeby zrozumieć dlaczego jest jaki jest,
dlaczego w życiu poukładało mu się tak, a nie inaczej, żeby zrozumieć, co czyni
go outsiderem, musimy czytać części po kolei. Sorry!
Ja będę się upierać, że cykl o
Erlendurze zasługuje na uwagę i na tle innych kryminałów skandynawskich nie
wypada najgorzej, a nawet całkiem nieźle. Czytałam słabsze, serio. Oczywiście,
każdy ma prawo mieć inne zdanie. A ja chętnie Wasze zdanie na ten temat poznam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz