Nie będę przemytnikiem. Nie
nadaję się. Jestem za mało kreatywna. Nie będę więc transportować ton kokainy,
a szczęśliwe życie przejdzie mi koło nosa. ;)
Przemytnik doskonały. Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie to
historia starego wyjadacza w narkobiznesie. Transport kokainy w najdroższym
marmurze, pasty kokainowej w kablach elektrycznych, w postaci płynnej między
sklejonymi ze sobą szybami – to dla niego chleb powszedni. W pomysłach na to,
jak przerzucić towar z Ameryki Południowej na rynki europejskie, nie ma sobie
równych. I nie rozmawiamy o ilościach śladowych narkotyków. Rozmawiamy o
dostawie towaru, który idzie w setki kilogramów albo i więcej. Taka akcja musi
być doskonale zaplanowana, tu nie ma miejsca na pomyłki, a wszelki element ryzykogenny
(którym najczęściej jest człowiek) trzeba wykluczyć. Z opowiadanej przez
bohatera reportażu historii dowiemy się m.in., że narkotyki i polityka to
całkiem bliscy znajomi, że amerykańska i meksykańska gospodarka bez wpływów z
handlu narkotykami poniosłyby dotkliwą stratę, że wszystkie programy walki z
narkobiznesem to pic na wodę fotomontaż, że rączka rączkę myje i że nie ma
osoby, której nie dałoby się przekupić za solidną kasę. I choć niektóre
opowiadane historie robią wrażenie, to całość lektury już nie.
No przykro mi, ale nie porwało
mnie. Czasem tylko uniosłam brew w geście zdziwienia, ale nic ponadto. Od
dobrego reportażu oczekuję, że albo wzbudzi we mnie silne emocje i trochę
namiesza w moim światopoglądzie, albo wyniosę z niego jakąś istotną wiedzę i
poszerzę swoje horyzonty. Tymczasem nie wydarzyło się nic, co spowodowałoby, że
poświęcę tej książce choć chwilę dłużej. Lektura Przemytnika doskonałego nie wniosła do mojego życia nic, co mogłoby
mi się przydać (własnej działalności na tym polu nie zamierzam rozkręcać). I
choć czytało to się całkiem nieźle (dobra robota tłumacza), to niestety książka
kwalifikuje się do kategorii: przeczytałam,
odłożyłam i pewnie zaraz o niej zapomnę. I to jest mój największy zarzut do tej
pozycji. Oczywiście to tylko moja subiektywna ocena i nie zdziwię się, jak ktoś
mi powie, że jego akurat lektura wciągnęła, wessała i po ostatniej stronie
zostawiła w nieutulonym żalu. Ja w żałobie po Przemytniku nie jestem.
I na koniec - jeśli ktoś myśli,
że w Przemytniku doskonałym znajdzie
receptę na szczęście i sukces, to może się zdziwić. To raczej książka o tym,
jak żyć na bogato, z fantazją i na krawędzi, i zafundować sobie ponad 20-letnie
wakacje w którymś więzieniu. Także sorry, ale happy endu nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz