9 lutego 2014

Soczi. Igrzyska Putina - Wacław Radziwinowicz

Gogol w czasach google'a  był moim pierwszym spotkaniem z Wacławem Radziwinowiczem (w wersji książkowej oczywiście, bo teksty Pana Wacława znam z GW). Ponieważ książka mi się spodobała, poszłam za ciosem i sięgnęłam po kolejną: Soczi. Igrzyska Putina. 


I muszę przyznać, że trochę się spóźniłam z lekturą. Wypadałoby zapoznać się z treścią nieco wcześniej, a nie na chwilę przed olimpijskim szaleństwem. Biję się w pierś, że okazałam się takim ignorantem, ale muszę się przyznać, że totalnie mnie nie interesuje oglądanie sportu w TV (poza skokami, ale to też już z przypadku raczej), w związku z czym temat XXII Zimowej Olimpiady w Soczi absolutnie olałam. Coś tam do mnie docierało oczywiście, ale to na zasadzie raczej "wiem, że dzwony dzwonią, ale nie wiem, w którym kościele". Gdybym przeczytała Igrzyska wcześniej, to pewnie i bardziej w temacie bym była, i jakoś bardziej by mnie to interesowało (od strony organizacyjnej oczywiście). No ale - wyszło, jak wyszło. Moja strata. 

Co więc skłoniło mnie do lektury, skoro sport i całe zamieszanie z olimpiadą mi wisi i powiewa? Interesuje mnie wszystko, co dotyczy Rosji. A byłam pewna, że skoro Pan Radziwinowicz poruszył ten temat i że skoro Rosjanie zabrali się za organizację tak wielkiego przedsięwzięcia, to na pewno będzie ciekawie. No i się nie pomyliłam. 

Rosjanie wzięli się za przygotowanie Igrzysk z wielkim rozmachem. Ponad 50 miliardów dolarów - tyle oficjalnie pochłonęło przygotowanie całej infrastruktury pod igrzyska. Nieoficjalnie jednak mówi się, że ta kwota jest znacznie większa. Tylko Rosjanie mogli wpaść na to, żeby zimowe igrzyska zorganizować w Soczi, które położone jest nad ciepłym Morzem Czarnym w strefie klimatu subtropikalnego. I wiedząc, że igrzyska są oczkiem w głowie Władimira Władimirowicza Putina, który zamierza udowodnić, że Rosja wciąż potęgą jest, można się było spodziewać, że organizując je złamie wszelkie możliwe zasady, nagnie prawo i przekroczy granice przyzwoitości. Efekt jest taki, że unikatowa flora i fauna Niziny Imeretyńskiej została bezpowrotnie zniszczona, ludzie zostali pozbawienie swoich domów i dorobku całego życia, do pracy przy budowie sportowych obiektów zatrudniono najtańszych robotników z sąsiednich republik, którym za wykonaną robotę nie wypłacono wynagrodzenia, że o ich deportacji nie wspomnę. Zorganizowano nalot na osoby potencjalnie niewygodne, zaszczuto i napiętnowano tych, którzy "propagują" lub "uprawiają nietradycyjną formę zachowań seksualnych" itp, itd. Zachęcam do przeczytania, bo tego, co Rosjanie wyprawiali przy organizacji igrzysk jest naprawdę sporo i warto wiedzieć, na jakich zasadach działał ten mechanizm. 

Warto też wspomnieć o warstwie tekstowej Igrzysk. Pan Radziwinowicz świetnie pisze. Podoba mi się jego styl i ta czasem nawet niesubtelna, ale za to trafna, ironia. Mimo, że temat niewesoły, to były momenty, że tekst mnie bawił. Naprawdę świetna robota. Dodatkowy plus za okładkę - bardzo podoba mi się i kolorystyka, i sama grafika. Naprawdę fajne wydanie.

Na koniec - choć książeczka niewielka, bo zaledwie niecałe 160 stron, to bogata w treść. Myślę, że zarówno fani sportu, jaki i ignoranci w tym temacie, powinni być zawartością usatysfakcjonowani. O rusofilach nawet nie wspomnę :) No cóż, mam drugiego mistrza w temacie rosyjskim- Wacław Radziwinowczi i Jacek Hugo Bader idą ramię w ramię. 

P.S. Lusia pod wpływem lektury postanowiła zrobić coś ze sobą i zająć się gimnastyką artystyczną ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz