26 lutego 2014

Rublowka - Walerij Paniuszkin

Ta książka wołała do mnie z półki za każdym razem, jak koło niej przechodziłam – „Ja, teraz ja! Mnie wybierz, mnie!”. No to wybrałam. Oczekiwania były wysokie. Zawartość: Rosja. No nie ma bata, musi być ciekawie. Okładka: genialna! Koło tej książki naprawdę nie dało się przejść obojętnie. Kusiła tą wypacykowaną panią na okładce z namiętnie rozchylonymi usteczkami. Graficznie - mistrzostwo świata, serio. Zapowiadała naprawdę ciekawą podróż po luksusowej dzielnicy Moskwy – Rublowce. Pomyślałam sobie: no dobra Panie Waleriju Paniuszkinie, zaskocz mnie!



A on wziął i nie tylko nie zaskoczył, ale omalże nie zanudził na śmierć. Siła woli dobrnęłam do końca. No tak już mam, czytam nawet jak boli. Tu może nie bolało aż tak bardzo (bywało gorzej), ale też jakoś specjalnie autor mnie nie porwał. Tak obiektywnie – do setnej strony jeszcze jakoś to szło, jeszcze dawało radę, ale potem jak siadło, to siadło.

Nie dowiedziałam się z tej książki niczego, czego nie wiedziałam wcześniej. Że Rublowka to getto dla bogaczy? No wiem. Że przepych, że intrygi, że kombinacje alpejskie, że pozerstwo, że romanse, że szastanie kasą…? Serio, nic nowego. Więc w sumie czego oczekiwałam? No właśnie tego, że choć co nieco już na ten temat wiem, to będzie to tak podane, że mimo wszystko kopara mi opadnie. Owszem opadła, z nudy.

No dobra, były momenty. Początek nieźle napisany, ze swadą, ironią. Zabawnie. Lekko. Dobrze.

Poruszamy się tu powoli, a naprzeciwko nas suną samochody klasy luks: mercedes, mercedes, maybach, mercedes, bentley, volkswagen (ups, to służba pojechała), mercedes, mercedes, maybach, mercedes

No nawet się uśmiechnęłam pod nosem. Nawet pomyślałam – jest dobrze, oby tak dalej.

Albo niektóre historie np. o smokingu Chodorkowskiego, który ten kupił, nałożył raz, wyrzucił do kosza, a ten wracał do niego jak bumerang.  Bo za każdym razem ktoś go z tego kosza wyjął, wyczyścił i odesłał właścicielowi. Ile w tym prawdy? Nie wiem, ale było zabawne. Czy anegdota o rosyjskiej Murzynce Angeli Jermakowej, która w dość oryginalny sposób sprawiła sobie dziecko z Borisem Beckerem. Nie zdradzę Wam jak, ale trzeba przyznać, że cwana bestia i fantazję miała (właśnie macie powód, żeby zajrzeć do książki). No ale to jednak były tylko momenty.

Walerij Paniuszkin próbował przedstawić życie na Rublowce jako Wielką Grę, której bohaterowie są pionkami i mają odegrać w niej większą lub mniejszą rolę. Są różne poziomy, różne stopnie zaangażowania, zasady (lub ich brak), które wypada łamać, a najlepiej wyznaczać nowe. Gromadzić relikwie (biżuteria, auta, zegarki, nowe żony, kochanki itp. idt.), które świadczą o osiągniętym przez bohaterów poziomie. Ale najważniejsze – to nie wypaść z tej Gry. Za wszelką cenę. Ach, no i prawie bym zapomniała: gromadzić Pieniądze. Tak, koniecznie przez duże P. Mnie ta koncepcja nie przekonuje i czasem miałam wrażenie, że autor na siłę niektóre historie chce w tym schemacie zmieścić, kombinując jak koń pod górę, gimnastykując się w pocie czoła. Zupełnie niepotrzebnie, bo efekt był słaby i czasem najzwyczajniej w świecie ciężko się to czytało. Nie można było prościej?

Rublowka miała być utrzymana w takim ironicznym stylu, puszczanie oczka do czytelnika i te sprawy. Chodźcie za mną, pokażę Wam świat, do którego wy maluczcy nigdy nie będziecie mieć wstępu. Chodźcie pośmiejemy się, utrzemy nosa tym nadętym bogaczom, wytkniemy im ich słabości, pokażemy jacy są w tym wszystkim żałośni. Takie chyba miało być założenie tej książki, ja jednak miałam nieodparte wrażenie, że ze strony na stronę autor gubi gdzieś tę ironię i sam zaczyna utożsamiać się z tymi, z których rzekomo mieliśmy zadrwić. Zamiast ciętej satyry wyszedł z tego delikatny pstryczek w nosa, który kumpel robi dobremu kumplowi i to jeszcze tak, żeby ten się nie obraził. Sorry, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że gdyby nie był jednym z nich, to ktoś w ogóle wpuściłby go do domu, sprzedał gorące plotki i najskrytsze sekrety.

Podsumowując ten nieco przydługi wywód: warto do około setnej strony, potem 2 ostatnie rozdziały, żeby wiedzieć, do czego zmierzał autor, a resztę można sobie odpuścić. Książka zdecydowanie na tym zyska. To jednak tylko moje osobiste zdanie, jak ktoś ma inne, to chętnie podyskutuję :)

P.S. Lusia ociera się o luksus ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz