Czego można się spodziewać po
książce, w której na 331 stronach poruszono aż osiemnaście zagadnień? Raczej
nie cudów.
Tych też nie oczekiwałam, ale
spodziewałam się po książce Anne Garrels czegoś więcej, niż tylko ślizgania się
po tematach i zaledwie sygnalizowania problemów. Tym bardziej, że autorka, jako
korespondentka amerykańskiego radia, spędziła w tym kraju niemal czterdzieści
lat, wiele widziała, obserwowała zachodzące w Rosji przemiany i na pewno ma
znacznie więcej do powiedzenia. Tymczasem serwuje nam książkę, która przypomina
coś na kształt kompendium wiedzy dla początkujących - taką „Rosję w pigułce” –
czyli w sumie książkę, w której znajdziemy po trochu wszystkiego, ale bez
wchodzenia w szczegóły.
Anne Garrels pisze o życiu
przeciętnej rosyjskiej rodziny, o jej problemach mieszkaniowych, tych
związanych z pracą, a także rozpaczliwych próbach związania końca z końcem. Pisze
także o lekarzach, ich pracy, niskich zarobkach, brakach sprzętowych w
szpitalach i zacofaniu rosyjskiej medycyny na tle tej zachodniej. Podejmuje
temat narkomanów, metod walki z uzależnieniem, pierwszych zarażonych wirusem
HIV w Rosji. Znajdziemy też w jej książce rozdziały poświęcone niewesołemu życiu
tamtejszych homoseksualistów, obrońcom praw człowieka i ich walce z wiatrakami,
czy nawet realizowanych w tym kraju programach nuklearnych. Do tego wszystkiego
garść polityki, nieco odniesień i porównań Rosji z Zachodem, jej wewnętrznych
problemów oraz szybciutka analiza poparcia ludności rosyjskiej dla Putina i
jego działań. To wszystko oczywiście z perspektywy Rosji prowincjonalnej, tej
„prawdziwej”, bo „prawdziwe” życie
Rosjan toczy się przecież nie w Moskwie, a poza nią.
Każdemu z tych tematów przypada
po kilka, może kilkanaście stron w książce – to trochę mało, żeby tak na serio
wejść w temat, przeanalizować go i przyjrzeć mu się uważniej. Wolałabym, żeby tych
rozdziałów było o połowę mniej, ale za to żeby były solidniej potraktowane.
Tymczasem autorka rozmienia się za bardzo na drobne, co powoduje, że książka jest nieco
za bardzo powierzchowna i dotyka tylko tego, co znajduje się tuż pod
powierzchnią, bez drążenia tematu bardziej. Dobrym przykładem tego, o czym
piszę, jest rozdział „Nuklearny koszmar”, w którym Anne Garrels powołuje się
kilkukrotnie na książkę innej amerykańskiej autorki - Kate Brown Plutopia. Kate Brown poświęca nuklearnemu
wyścigowi Rosji ze Stanami Zjednoczonymi i jego konsekwencjom ponad 600 stron –
całą książkę! A Anne Garrels stron zaledwie kilka. O czymś to chyba świadczy.
Niekoniecznie też jestem
przekonana o słuszności podtytułu – na co również zwróciła uwagę moja
koleżanka, rodowita Rosjanka. Bo jak stwierdzić, która Rosja jest „prawdziwa” –
ta prowincjonalna, czy wielkomiejska? Ta, w której popiera się Putina, czy ta,
w której się przeciw niemu protestuje? Ta, w której bieda aż piszczy, czy ta,
która pławi się w luksusach? Każda z tych Rosji jest prawdziwa, tylko
perspektywy i problemy są różne.
Przyznam natomiast, że W kraju Putina jest bardzo przystępnie i
lekko napisane, czyta się tę książkę bardzo szybko i bez większego wysiłku.
Wysoki poziom ogólności podejmowanych tematów również sprawia, że lektura nie
przysporzy większych trudności i trafi niemal do każdego. Czy są to jednak
rzeczywiście zalety? Mam wątpliwości.
Niestety nie trafiła do mnie ta
książka w żaden sposób. Żadnym z tematów autorka mnie bardziej nie
zainteresowała, nie wywołała we mnie też absolutnie żadnych emocji. W tej
swojej ogólności książka jest poprawna, ale przy tym niczym się nie
wyróżniająca. Za tydzień prawdopodobnie już nie będę pamiętać, że ją czytałam,
a jeśli ktoś zapyta – jaką książkę polecę o Rosji? To na pewno nie tę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz