4 marca 2017

Aleja samobójców - Marek Krajewski, Mariusz Czubaj

Od niemal dziesięciu lat skutecznie ignoruję istnienie polskiej literatury, nie będącej literaturą faktu. Nie będę się wdawać w szczegóły czemu – tak jest i już. Potrzebowałam jednak przerwy od reportażu i tematyki „obozowej”, chwili oddechu od przygniatających ciężarem lektur. Chwilowo odcięta od czytnika, z ograniczonym polem manewru, desperacko sięgnęłam po coś, co przeleżało na mojej półce ze dwa lata, głęboko walnięte w kąt. Aleję samobójców Marka Krajewskiego i Mariusza Czubaja podarowała mi moja koleżanka, licząc że kiedyś przełamię swój opór i mówiąc – dla mnie zbyt brutalne, ale Tobie może się spodobać.


Pomyślałam zatem – czemu nie. Może to jest ten moment. Może czas „odgniewać się” na rodzimych pisarzy i sprawdzić, co mają do zaoferowania. Tym bardziej, że Aleja samobójców to kryminał, a dobrym kryminałem nie pogardzę.

Duet Krajewski&Czubaj przenosi czytelnika do polskiej rzeczywistości 2006 roku, upalnego lata i luksusowego domu seniora „Eden” pod Gdańskiem, w którym ktoś brutalnie zamordował i oskalpował pensjonariusza. W tym samym czasie bez śladu znika drugi mieszkaniec  „Edenu” – emerytowany profesor, znawca sekt i ran rytualnych. Na miejscu zbrodni pojawia się nadkomisarz Jarosław Pater, którego wkrótce ABW odsuwa od śledztwa. Niezrażony, dociekliwy i pragnący dotrzeć do prawdy Pater kontynuuje nieformalne dochodzenie.

Nie znam polskich kryminałów, nie mam więc żadnego punktu odniesienia i absolutnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Pierwsze wrażenia z lektury były dla mnie dużym zaskoczeniem – było lepiej, niż się spodziewałam. Intrygujące wprowadzenie, nieco mroczny klimat, nietypowa zbrodnia – bingo! Zapowiadało się na naprawdę dobry kryminał. Po lekturze całości stwierdzam jednak, że choć było całkiem nieźle, to ja sobie jednak pozostanę przy skandynawskich kryminałach.

Co zatem na plus? Zdecydowanie postać Jarosława Patera – policjanta z zawodu, polonisty z wykształcenia, który nie przepuści okazji, by wytknąć innym językowe błędy. Aspołeczny, rozwiedziony, samotny, ironiczny, nie cieszący się popularnością wśród kolegów. W wolnych chwilach meloman i hazardzista. Polubiłam go od razu za bezpośredniość, obcesowość i za to, że trochę przypominał mi stworzonego przez Henninga Mankella – Kurta Wallandera.

Autorom świetnie udało się oddać rzeczywistość wczesnych lat dwutysięcznych. W tekście można znaleźć liczne odwołania do życia politycznego, sportowego, ówczesnych hitów muzycznych, aktualnych dla tego okresu wydarzeń, postaci. Wychodzi im to bardzo zgrabnie i lekko, i tworzy to świetny klimat. Często są to odwołania podszyte żartem i ironią, co dodatkowo dodaje książce smaczku. To ciekawe doświadczenie cofnąć się o te jedenaście lat i poruszać się w dobrze znanej, ale trochę już zakurzonej rzeczywistości i spojrzeć na nią oczami autorów.

Co nie do końca się sprawdziło? Konstrukcja książki. Aleja samobójców utrzymana jest w formie relacji, notatek opatrzonych datą, godziną i miejscem wydarzeń, taki trochę dzienniczek podsumowujący wydarzenia dnia. Na początku, kiedy akcja się rozwija, sprawdza się to całkiem nieźle. Jest porządek, jest chronologia, wiemy dokładnie co, gdzie i kiedy. Niestety bliżej rozwiązania zagadki, kiedy autorzy zaczynają się bawić w retrospekcję, by wyjaśnić pewne fakty, zaczyna się to robić nieco zbyt toporne i łopatologiczne. Zabrakło mi w tym finezji i pomysłu na to, jak inaczej wpleść to w akcję. W efekcie końcówka książki wydała mi się nieco poszatkowana i trochę chaotyczna.

Mój największy jednak zarzut do książki, to brak napięcia. Jakoś nie mogłam się wczuć w akcję. Choć na początku zapowiadało się całkiem ciekawie, szybko straciłam nią zainteresowanie, a autorzy – moim zdaniem – zrobili niewiele, by to zainteresowanie utrzymać.

Niestety - jestem fanką skandynawskich kryminałów i każdy inny z nimi porównuję. Aleja samobójców była ciekawą odskocznią od książkowej monotonii, ale niestety, jak na mój gust była za mało mroczna i osadzona w zbyt dobrze znanej rzeczywistości, żeby fascynowała. Panom Krajewskiemu i Czubajowi za ciekawą postać i poczucie humoru daję mocną czwóreczkę, ale nic więcej. I z polską literaturą (nie non fiction!) żegnam się na kolejne lata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz