23 marca 2017

My z Jedwabnego - Anna Bikont

Spędziłam dwa tygodnie nad tą książką, co jakiś czas odkładając ją w kąt dla złapania oddechu. Nie da się jej przeczytać na raz – nie tylko ze względu na objętość – ale przede wszystkim na temat. Ciężki, niełatwy w odbiorze i taki, który trochę uwiera. Dostaje się nam tu – Polakom – po uszach. I słusznie.


My z Jedwabnego to 608 stron, na których Anna Bikont stara się dotrzeć do prawdy o tragicznych wydarzeniach z 10 lipca 1941 roku, które miały miejsce w Jedwabnem, a także o wydarzeniach z tego okresu, które miały miejsce również w okolicznych wioskach. Te 608 stron to osobisty dziennik autorki z jej czteroletniej pracy nad tą książką, który przeplata się z wydarzeniami z przeszłości. Te autorka odtwarza dzięki zdobytym materiałom, godzinom spędzonych po archiwach i bibliotekach, przewertowanym dokumentom i przeczytanym licznym publikacjom. To jednak nie wszystko. W dotarcie do prawdy autorka włożyła całe swoje serce. Odłożyła wszystko, co nieistotne na bok, by przez cztery kolejne lata drążyć temat, cisnąc tych, którzy nie chcieli mówić i tych, którzy do powiedzenia mieli tylko półprawdę, czasem kłamstwo.

Te cztery lata to liczne podróże do Jedwabnego, Białegostoku, Izraela, Stanów Zjednoczonych. To poszukiwania świadków wydarzeń: ofiar, którzy przeżyli pogrom Żydów; morderców, który pogrom Żydom zgotowali; biernych świadków, którym zabrakło odwagi, by zareagować lub tym, co kibicowali zbrodniarzom; ludzi, którzy okazali serce i ryzykując własne życie, ratowali Żydów i dawali im schronienie. Tych ostatnich było najmniej. To cztery lata spędzone na pukaniu do drzwi domów, w których nie zawsze była mile widziana, na wysłuchiwaniu mętnych wyjaśnień i kłamstw, którym trudno było dać wiarę, na namawianiu tych, którym udało się przetrwać pogrom, by odkryli prawdę. Prawdę, z którą potem ciężko żyć.

To także cztery lata nagonki w prasie, dylematów i wątpliwości, szarpania nerwów i dochodzenia do własnej tożsamości, a także rozmów ze współczesnymi ludźmi, potomkami ofiar i katów, tymi, którzy walczą o prawdę, i tymi, dla których prawda jest niewygodna.

Na kanwie tego wszystkiego Anna Bikont buduje swoją opowieść. Odtwarza wydarzenia sprzed ponad siedemdziesięciu lat, daje im historyczne tło i tłumaczy, dlaczego do tych wydarzeń doszło, przybliża panujące wówczas relacje polsko-żydowskie i opisuje zbrodnie, które się w tym czasie na ziemiach łomżyńskich dokonały, ze szczególnym uwzględnieniem pogromu w Jedwabnem i Radziłowie. Odtworzone przez nią fakty przerażają, ale równie przeraża teraźniejszość. Mimo kilkudziesięciu lat, które upłynęły od tamtych czasów, ma się w trakcie lektury nieodparte wrażenie – niemal pewność potwierdzoną faktami – że od tego czasu nic się nie zmieniło, że antysemityzm i nienawiść wciąż mają się dobrze, że nie boją się Ci, którzy mają coś na sumieniu i powinni się bać, ale Ci, którzy znają prawdę i nie chcą o niej milczeć.

My z Jedwabnego to nie tylko opowieść o tragicznych wydarzeniach z przeszłości, to przede wszystkim opowieść o tym, jak wielki problem mamy my Polacy z rozliczaniem się z niechlubnych rozdziałów własnej historii i jak wytrwale możemy zaprzeczać faktom. Fakty wskazują na konkretną liczbę ofiar, na nazwiska morderców. Faktom się w naszym kraju nie wierzy.

Bardzo smutna i bardzo przygnębiająca w odbiorze książka. Momentami nużąca, ale naprawdę warta przeczytania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz